niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 24



...było mi strasznie przykro z tego powodu,ale...ah.Z jednej strony ją rozumiałam...ale w sumie to nie!Lou jest wspaniały,ale mimo wszystko...boże!
-Ja..ahhh.-sama nie wiedziałam co powiedzieć.-Lou...ja wiem że to ciężkie,ale jak dasz jej trochę,-że tak powiem "spokoju"-,a w szczególności sam odpoczniesz...to będzie dobrze!-mówiłam.
-Ale jak?-mówił z żalem.-Kocham ją,a ta sytuacja...
-...przytłacza ją?-dokończyłam za niego.-Posłuchaj,wiem że to nie wygląda ciekawie i że chcesz być teraz przy niej,ale ona sama musi sobie poradzić.Rozdziera ją to....bo to coś nowego,ale jeśli chce być teraz sama,to znaczy że da radę!...tylko musisz w nią-choć troszeczkę-uwierzyć.-powiedziałam z uśmiechem.
Nie chciałam by się tym truł.Wiem że El potrzebuje teraz czasu dla siebie i nie patrzyła w tym wypadku na Louisa,ale..to krzywdzące widząc go w takim stanie!Wiem że też to przeżywa,ale w takiej sytuacji,w jakiej znajduje się teraz Eleanor....bliska osoba-hmm-jest jak "gwóźdź" do trumny!
Gdy patrzyłam na niego,jak w zamyśleniu analizuje moje słowa...czułam wewnętrzny ból!
-Louis...-powiedziałam cicho,a on tylko spojrzał na mnie nie obecnie.
Głośno westchnęłam zerkając na zegarek..14:42...
-To sobie poleciałam!-powiedziałam na głos,lecz sama do siebie.
-Hmmm?-mruknął Lou patrząc w moją stronę.
-Nic,nic..-odpowiedziałam szybko.
Odwróciłam głowę w stronę okna i rysowałam palcem po szybie,która co sekundę zamarzała od mrozu.Nie mogłam przestać myśleć,co zrobić aby Lou zaczął żyć!Ale...:D
-Louis...-powiedziałam entuzjastycznie,lecz tylko gdy odwrócił się w moją stronę...ech-...jedźmy już.-powiedziałam szeptem.
Lou tylko przytakną i po chwili z powrotem odpalił samochód,wprowadzając go w ruch.Siedziałam cicho i w wielkim skupieniu,odliczając-okrągłe-20 minut-oczywiście,+ - korki-do lotniska.Potulnie liczyłam czas,gdy nagle mój telefon zawibrował!Zdziwiło mnie to,ale nie zważając na to,jednym i zwinnym ruchem palca,odblokowałam telefon i ujrzałam:
Nowa wiadomość od:Kochanie moje ;*
Nie powiem spodziewałam się tego,ale że tak szybko...no nie ważne.Szybko znieważając moje myśli,weszłam w moje wiadomości,a tam widniała jedna,jedyna od Harry'ego.Szybko na nią weszłam i przeleciałam wzrokiem jej treść,która dość mnie zdziwiła:
Przepraszam...;/Trochę mnie to zgubiło,nie powiem,ale mimo wszystko mu odpowiedziełam:
...Po chwili mój telefon ponownie zawibrował.
No wiesz,nie przeprosiłem cię wtedy...a bardzo mi na tym zależy ;3Haha..jak on słodzi-pomyślałam.
Myślałam,że wiesz,że to zbędne...;p
A co dla cb nie jest zbędne..hmm?
Ty ;*
Ooo...ale wybaczysz mi? c;
...już dawno to zrobiłam xp

Uwielbiałam z nim pisać,choć niektóre rozmowy...po prostu mnie bawiły.
Kocham cię  xo
-Ja ciebie też..-powiedziałam sama do siebie,mimowolnie się uśmiechając.
Chwyciłam telefon mocniej w dłoń i już miałam odpisywać gdy...
-Bateria rozładowana....dzz..dzz...dzz.-odezwał się głos,dobiegający-jak mniemam-z telefonu.
Telefon powoli i stopniowo,wyłączał się,a mnie zalewała krew!Rzuciłam nim nerwowo w torbę i nie myśląc już o tym dłużej,starałam się ułożyć mój plan w myślach,tak,aby wprowadzić go w życie.

                                                                        * * *

Duża...chłodna i pusta przestrzeń...niestety nie tak ją zapamiętałam.Gdzie niegdzie,walali się ludzie,któży byli,albo z personelu lotniska,lub byli już w samolocie.
Powoli i bardzo nie chętnie,wlokłam się do tej kasy-czy jak to nazwać-by się zapytać o lot.Idąc spojrzałam w górę,widząc godzinę..15:12,westchnęłam i stanęłam na przeciw kobiety,siedzącej po drugiej stronie,ogromnego blatu.
-Dzień dobry.-powiedziałam słabo,a na co ona,nie odpowiedziała lepiej.-Lot Londyn/Warszawa...
-...został przyspieszony,z powodu nadchodzącej śnieżycy.-oznajmiła bez wyrazu.
Hmmm ciekawe,przyśpieszanie lotu..huh...
-A są może jakieś bilety do...
-Są.-odpowiedziała skrótowo...hmm nie no spoko.-Londyn/...
-....New York..jest?-postanowiłam również bawić się jej kartami.
-Jest..al...-próbowała się wysłowić.
-...poproszę dwa!-odpowiedziałam z uśmiechem,spoglądając w stronę rozglądającego się do okoła Lou.Biedny nie wiedział co go czeka!
Zapłaciłam za bilety kobiecie i uśmiechając się do niej sarkastycznie,chwyciłam je i zaczęłam kierować się w stronę..hmm mojego celu.
-I co?-zapytał Lou.
-Nic!Mam już wszystko.-odpowidziałam.
-Aham...tooo..pa.-powiedział bez wyrazu,mocno mnie do siebie przytulając.
-Haha..-zaśmiałam się na jego słowa.
-Co cię bawi?-powiedział lekko oburzony.
-To,że będziemy siedzieć obok siebie,a ty się zemną żegnasz.-odpowiedziałam rozbawiona.
-Że co proszę?-zdziwił się.
-To!-powiedziałam podając mu jego bilet.
Byłam bardzo pozytywnie nastawiona...i dość entuzjastycznie na to spoglądałam.Jestem bardziej realistką,niż optymistką,ale wiedziałam,że jakoś muszę mu pomóc i to dawało mi..hmm więcej "wiary"
Louis dokładnie go obejrzał i spojrzał na mnie jak na wariatkę.
-Ja się nigdzie nie wybieram!-powiedział patrząc na mnie ze złością.
Przełknęłam głośno ślinę i zaczęłam...

                                                                          * * *

-Kurwa....nie wierzę,że to robię!-powiedział dość poważnie.
-Haha..no co ty!?Będzie zajebiście!-cieszyłam się.
Namowa Louisa była....czystą mordengą!Ale czego nie robi się dla szczęścia ukochanej osoby?
Droga w samolocie,nieustannie się dłużyła,a ja nie miałam co robić!Louis cały czas gapił się w pustą przestrzeń i nic się nie odzywał.Co prawda,zazwyczaj kiepsko maskował uczucia,ale teraz...!
Odwróciłam się w stronę okna i wpatrywałam się w chmury.Były takie duże,pierzaste.Każda miała swój kształt i była wolna...Czasem nie rozumiałam,dlaczego nie każdy z nas,może mieć taką wolność?Co prawda ,każdy z natury jest zamknięty i odizolowany od życia...ale czy tak musi być?To co zostało nam dane,jest podporzątkowywane,pod innych.Cały czas się czymś zamartwimy,jesteśmy zabiegani,cały czas coś nas gubi,nie umiemy sobie radzić z prostymi rzeczami,każda drobnostka nas przerasta!Potrafimy nażekać i użalać się nad sobą,a nie potrafimy cieszyć się chwilą i małymi rzeczami!Dopiero gdy naprawdę jest źle lub coś tracimy...w końcu dochodzimy do wniosku,że to co nam dostaliśmy,właśnie uciekło nam przez palce...jak woda!
-Louis.-powiedziałam po chwili.
-Hmmm?-mrukną,z wielką niechęcią,odwracając się do mnie.
-Przepraszam.-powiedziałam cicho.
-Za co?-powiedział,wydając się zdziwionym.
-Za to,że cię w to wpakowałam!-powiedziałam zrezygnowana.
-Co ty...Iv!-powiedział z lekkim uśmiechem.-Masz rację.Już dawno nie robiłem,czegoś spontanicznego!A z resztą,miło jest czasem mieć wszystko w dupie i zrobić coś na przekór.-powiedział uśmiechając się,tak dawno tego nie robił.-Cieszę się,że mam przy sobie kogoś takiego jak ty!-szepnął.
Uśmiechnęłam się do niego ciepło i przytuliłam go,na co również zareagował tym samym.
-Dziękuję.-powiedział szczerząc się do mnie.
-Proszę bardzo.-odpowiedziałam tym samym.-Muszę przyznać,że zaczynało mi brakować tego,jak mnie drażnisz!-powiedziałam zadziornie się uśmiechając,na co on tylko mrugnął.
Po tej rozmowie,lot był o wiele przyjemniejszy!Lou cały czas mnie rozśmieszał i sam śmiał się do rozpuku.Non stop się wygłupialiśmy,kochałam spędzać czas z moim starym Lou!

                                                                              * * *

-I masz ten swój New York!-powiedział z westchnięciem Louis,gdy akurat stanęliśmy w korku,na moście Bruklińskim.
Zaśmiałam się kręcąc głową.Korek stopniowo się przesuwał,a ja podziwiałam panoramę miasta!New York,jest bardzo tłoczny...tu jest tyle ludzi!Szczerzę nie przeszkadza mi to,ale jakieś minusy też posiada.
Jesteśmy tu od 30 minut i już się cieszę!Zawsze chciałam tu przyjechać,ale jakoś nigdy nie miałam na to okazji....aż do teraz.
Na chwilę obecną jechaliśmy do centrum,z tego co rozumiem,to tak na północ od centrum,mamy jakąś kamienicę z widokiem na miasto.Nie wiem skąd wytrzasną ją Lou,ale jestem mu za nią wdzięczna.Nie chcieliśmy przebywać w hotelu,więc taka kamienica...do tego w New Yorku..haha będzie fajnie!
Pogłębionej w zamyśleniu,droga szybko mija!Zanim się obejrzałam,byłam już za centrum i rozglądałam się w poszukiwaniu tej jedynej!Byłam bardzo ciekawa i podekscytowana tym,jak to wszystko będzie mniej więcej wyglądać.Cieszyłam się,że razem podjęliśmy decyzję wyciszenia się za miastem,mimo iż tu wszędzie jest głośno,jak i niebezpiecznie.
Podziwiając piękno architektury i tej części miasta,zauważyłam wielu ubogich ludzi.To strasznie krzywdzące,widząc starszych...jak i młodszych,którzy stoją,ogrzewając się na ulicy!
Otrząsnęłam się,zaraz po tym jak Lou mnie szturchną.
-To tu!-pokazał palcem przez szybę,na dość spory i stary budynek.
-Hmmm..nie jest źle!-powiedziałam,bardziej się ożywiając.
Louis zapłacił kierowcy i pomógł mu uporać się z bagażami,zaś ja postanowiłam,po podziwiać budynek.Nie był on "specjalnie" nadzwyczajny lub z jakimś innym przywilejem,ale był zanany..bynajmniej mi!
Pokręciłam głową,odstawiając moje myśli na boczny tor i pomogłam Louisowi z torbami.
Weszliśmy powoli po schodach i otwierając lekko skrzypiące drzwi,zaczęliśmy iść w przód.Schodek za schodkiem i powoli zbliżaliśmy się do naszego "apartamentu".Lou -tak jak i ja-postawił torby pod drzwiami i obmacując się,zaczął szukać kluczy,zaś ja...jak zwykle wodziłam oczami.
Kamienica nie wydawała się być nie zadbana,choć była dość uboga.Rozglądałam się po sporym korytarzu,nasłuchując jego głosów.Wszędzie było słychać głosy dzieci..jak nie płaczące?To krzyczące...ale jedna z rozmów była ciekawa!

-Gdzie idziesz?-odezwał się mocny,lecz piskliwy głos kobiety...atopowa murzynka aww.
-Na dwór!-protestował...bodajże głos dziewczyny.
-Czy widzisz jaka jest pogoda,czy ciebie to obchodzi,że nas nie stać?!-mówiła skrajnie.-Chcesz być chora,bo ważniejsze jest machanie nogami!-krzyczała.
-Ale ja to kocham!-mówiła stanowczo,nie dając za wygraną.-Nie rozumiesz?To moje całe życie.
-Nie utrzymasz się z tego!-mówiła.-Jesteś młoda i głupia...
-Ale to moje życie...ja tym oddycham...to jest we mnie!-tłumaczyła rozpaczliwie.
-Twoje życie?Ono jest tu....teraz z nami..to ja cię karmię i ubieram...a nie oni!-wrzasnęła.
-Ale...
-Nie ma "ale"!Nigdzie z nimi nie pojedziesz!-warknęła.
-Ale ja tyle ćwiczyłam i i i tak bardzo się starłam!-łkała.
-Starać to ty się będziesz w szkole,o dobre oceny!A teraz zostajesz tu,czy ci się to podoba...czy nie!-odpowiedziała pogardliwie.
-Nie!Nie zabronisz mi,nie masz takiego prawa!-warknęła otwierając drzwi.
-Powiedziałam że zostajesz!-krzyknęła,a głos rozniósł się na cała kamienicę.
-A ja powiedziałam,że zrobię to co kocham!-od krzyknęła,zbiegając po schodach.
-Wracaj...słyszysz mnie..masz wracać!-krzyczała.-Wracaj....!Oni cię mogą pobić..lub lepiej zgwałcić,a ty im się tak dajesz!-mówiła zdesperowana,po czym głosy ucichły.
Słyszałam tylko trzask drzwi i szybki bieg...który dochodził z góry i był coraz bliżej.
-Ivy!Ivy!-mówił Lou.
-Yyy tak?-powiedziałam otrząsając się.
-Wchodź!-powiedział Lou,jednym ruchem ręki,zapraszając do domu.

Pokiwałam mu tylko głową i szybko weszła,zamykając za sobą drzwi.Bardzo mnie zdziwiło,że Lou nawet nie rozproszyły te wrzaski,ale cóż!
Weszłam w głąb domu,zrzucając but po bucie!Z tego co zauważyłam mieliśmy mały przed pokoik,a na wprost od niego nawet duży salon!Obok niego była kuchnia,tak po lewej stronie,tak samo jak łazienka i toaleta!Po prawej rozciągał się korytarz,a w głębi niego dwa pokoje.Odrazu złapałam moją torbę i walizkę z rzeczami i popędziłam do jednego z nich.Byłam tak roztargniona tym co usłyszałam na klatce,że nie miałam siły na zachwyt lub dopatrzenie detali!
Wparowałam do "mojego" pokoju i pierwsze co zrobiłam...to przywróciłam mój telefon do życia!
Usiadłam wygodnie na mym łożu i wręcz w walając się na nie,odetchnęłam...!
Miałam tyle rzeczy na głowie,a tak mało czasu...i możliwości.Gapiłam się tempo w sufit i zastanawiałam się.."Poco ja tu jechałam?","W ogóle,skąd pomysł na New York?"Sama gubiłam się w swoim rozumowaniu,ale jak ja to mówię "Nic nie dzieje się bez powodu"...i oby!
Z gromką nie chęcią,zwlekłam się z łóżka i powędrowałam prosto do łazienki.Chwyciłam moją "sweet" piżamkę i zniknęłam za drzwiami.Powoli rozbierając się,szykowałam się na kompiel...która skończyła się krótkim prysznicem,podczas którego brakowało mi dotyku Harry'ego.Westchnęłam ciężko i ledwo żywa-wręcz-wyczołgałam się z łazienki.Otwierając drzwi do salonu,chłodne powietrze lekko owiało moje ciało.Nie przyjemny chłód,który odczułam,zmusił mnie do biegu na kanapę.Skoczyłam na nią ja dzika i odrazu otuliłam się kocem...który..."Skąd w ogóle tu jest koc?".Taaa,to pytanie mnie dręczyło..dopóki nie poczułam czyjejś ręki na mym udzie!
-Aaa...ja pierdole!-wrzasnęłam,wyskakując z niej jak poparzona.
W domu było ciemno jak w dupie,a tu nagle ręka....RĘKA,no nie?Myślałam że zejdę!
-Haha spokojnie,to tylko ręka.-powiedział ze spokojem Lou.
-Taaa,masz rację.Bo to takie normalne,że jakaś ręka cię obmacuje w środku nocy!-odpowiedziałam zdesperowana.
-Ej ja cię nie obmacywałem...to 1.Po 2..to ty zawaliłaś mi kocyk!-powiedział z udawanym oburzeniem,zabierając mi go.
-Ughhhh!-warknęłam.
-No przecież się śmieje,chodź tu.-przyciągnął mnie do siebie i okrywając przytulił.
Było mi bardzo miło w jego objęciach,biorąc pod uwagę fakt,że brak mi Harry'ego i Lou jest zajebisty!Wtuliłam się w niego tak mocno,jak tylko mogłam i stopniowo wchłaniałam sen.

                                                                           * * *

...Przetarłam oczy i-z gromką determinacją-usiadłam na łóżku.Hałas który dochodził na zewnątrz,nie dawał mi spokoju.Podniosłam się z łóżka i podchodząc do nocnej szafki...chwyciłam za telefon.Była równo 7:00,a ja mżyłam o śnie...który został zburzony!Wyszłam z pokoju i chwytając parę ubrań
poszłam do łazienki.Odkręciłam kran,w kierunku                      
ciepłej wody,która zaraz po chwili uleciała z jego
wnętrza,tuląc moje zmarznięte ręce.Umyłam nią
lekko twarz,zcierajac z niej śpiochy i inne nie doskonałości
po śnie,po czym otarłam ją ręcznikiem.Chwyciłam za
szczoteczkę do zębów i bardzo leniwie szurałam nią w buzi
.Po czasie moich porannych ekscesów,wzięłam krótki
prysznic i wskoczyłam w ciepłe ciuchy!Wychodząc z
łazienki doszłam do wniosku...że wcale nie jest mi l
lepiej i że ponownie idę spać!Gdy wręcz,doczołgałam
 się do pokoju...hałas który cały czas narastał...zburzył moje plany!
Byłam rozzłoszczona i jednocześnie zdeterminowana,aby sprawdzić co lub kto,ma prawo zakłucać mój spokój.Wyszłam po cichu z pokoju,do którego jak doszłam do wniosku,musiał zanieść mnie Lou...biedny.Podbiegłam do drzwi i jednym sprawnym ruchem otworzyłam je i po chwili jakby nigdy nic..wymknęłam się z domu.Rozejrzałam się po korytarzu,który dość mocno mnie przytłaczał i jak najszybciej zbiegłam po schodach na dół.Wychodząc z kamienicy,pchnęłam mocne drewniane drzwi,zza których wydobywało się zimne powietrze,które akurat teraz owijało moją twarz.Ze złością,zaczęłam kierować się chodnikiem w stronę hasu,który wprowadził mnie w nie kontrolowaną złość.Hałas stawał się coraz głośniejszy i wyraźniejszy...przyśpieszyłam krok i ujrzałma podwórze!Było na nim sporo śniegu,lecz większa jego część,była dobrze ubita lub po prostu odgarnięta.Rozglądając się po nim zobaczyłam grupkę dzieciaków,które akurat tam tańczyły i to dość dobrze!Lustrowałam je mym spojrzeniem,dopóki mojej uwagi nie przekuła pewna dziewczyna z czarnymi jak cheban włosami...Jedyne co mnie od niej dzieliło,to gruba siatka z zardzewiałego drutu...a mimo wszystko z trudem dowierzałam,że to może być ona!

________________________________________________
Jeśli są jakieś błędy...to sorry,ale mam nadzieje że rozdział ujdzie..:D

5 komentarzy:

  1. Świetny <3 <3 przeczytałam wszystkie rozdziały przez parę godzin i uważam że są zajebiste. :) Czekam na kolejny ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana do Libster Award . Więcej informacji na http://dare-to-dreams-with-1d.blogspot.com/p/libster-award.html . Przepraszam za to jak wygląda ten post, ale coś mi się zrobiło z blogspotem i nie mogłam zrobić tego tak jak to powinno wyglądać

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisz dalej :D Kocham twojego bloga :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakie to jest zajebiste <3 Nie moge doczekać się następnego ;) ~ Miśka

    OdpowiedzUsuń