poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 31



Stanęłam wraz ze sporą grupą ludzi w kółku i czekałam na rozwój sytuacji.Każdy trzymał w ręce jakiś browar,na co ja...jedynie się zaśmiałam.
Poczułam uścisk na moim nadgarstku.Odwróciłam się napięcie i zobaczyłam za sobą podirytowanego Hazzę.Wyszczerzyłam się do niego i zrobiłam duże oczy.Harry zachichotał i przybliżył się do mnie,zmniejszając tym między nami,jakąkolwiek przestrzeń.Spojrzałam na niego niepewnie,na co ponownie zachichotał!
"O co ci chodzi Styles?"-myślałam nerwowo.
-Czego mi uciekasz?-szepną,przez zęby.
-Ja...ja?-skrzeczałam ze śmiechem.
-Ty Pięknoto,ty.-zaśmiał się.
-Haha..no weźźźź...bo się rumienię!-pisnęłam sarkastycznie.
-No wiesz co?-chichotał.-Ja tu poważnie,z uczuciem...a ty?-marudził.
-Haha....
Harry przyciągnął mnie do siebie i lekko chwycił mój podbródek.Spojrzałam na jego iskrzące się tęczówki i mruknęłam do niego zadziornie.Harry,delikatnie się nachylił i oblizując wargi..przysunął je do moich.Były tak blisko,że jedyne co byłam w stanie odczuć..to jego gorący,pełen pożądania oddech.Uśmiechnęłam się zalotnie...na co Hazz,nie miał zamiaru czekać i....
-Umm...zaczęło się!-jęknęłam...szybko się od niego odwracając.
-Ivy!-jęknął.
Spojrzałam na niego i chwytając za jego,prawy policzek...złożyłam na jego ustach,słodkiego całusa.
-Czy już Panu lepiej,Panie Styles?-zapytałam rozkosznie.
-Haha,o wiele.-zaśmiał się.
Pokreciłam głową i wraz z Harrym,odwróciłam się w stronę muzyki,która aktualnie..zaczęła wypełniać klub.Coraz bardziej,zaczynało mi się to podobać!
Zaczęłam się kiwać..co prawda cholernie nieświadomie,ale zawsze...!Spojrzałam na środek,a na nim zobaczyłam uśmiechniętego T.O,Moon'a,Le'e i całą grupę,należącą do niego.Od razu wiedziałam,że nie będę się tu nudzić.
Układ był bardzo konkretny i ogółem...opierał się na pracy rąk...był wspaniały!Cala sala krzyczała i dawała o sobie znać,a szczególnie,o zadowoleniu,płynącym z ich występu.
Niestety,musiałam szybko stamtąd znikać,tak..aby Hazz o niczym się nie dowiedział!

                                                                      * * *

-Tu jest nieziemsko!-krzyknęłam z zadowolenia.
-Wiedziałem,że ci się tu spodoba!-rzekł dumnie,na co zachichotałam.-Umm,to dziwne,jesteś tyle w New Yorku..a nie byłaś tu.
-Zbyt dużo się działo!-odpowiedziałam patrząc w prost.
-W to nie wątpię!-zaśmiał się.
Oparłam się dłońmi o barjerkę i podziwiałam most.
Most Brookliński,jest naprawdę rzeczą wyjątkową i wartą uwagi,szczególnie nocą.Harry,przysunął się do mnie i zatapiając swoje wargi,w zagłębieniu mojej szyi...objął mnie w tali,mocno mnie do siebie przyciągając.
Po jakimś czasie..cisza,zaczynała stawać się...rzeczą wręcz bolesną...
-Umm Harry?-zaczęłam.
-Tak?
-Jesteś zły,że wyjechałam tu...bez ciebie i...
-Haha..nie,co ty!-rzucił radośnie.
-Ale..ty..-zaczęłam niepewnie.
-Posłuchaj!Byłem zły...bo cholernie się o ciebie bałem!-szepną.-Boje się,że może ci się coś stać,podczas mojej nieobecności i to w sposób nieodwracalny.-jękną-Po prostu się martwię...i wcale nie byłem na ciebie zły!-powiedział szturchając mnie w ramię,na co się zaśmiałam.-Wiążąc się z tobą...wiesz mi,miałem świadomość tego,że po tobie,mogę się wszystkiego spodziewać!-zaśmiał się.
Haha...jak miło,że ktoś mnie rozumie!
-Huh..jak miło!-poprawiłam się.
-Haha...z tobą..zawsze!
Potocznie..wszystko ma jakiś sens...ale nie zawsze happy end!Z Harrym..było mi dobrze,ale czasem wątpiłam...że wszystko co z nim...może trwać wiecznie...
-Zbyt piękne,aby kiedykolwiek było prawdziwe.-szepnęłam.
-Nie sądzę!-odezwał się.-Jesteś piękna i pod każdym względem idealna.-tłumaczył.
-Wiesz mi...idealna...nigdy nie będę....

                                                                 * * *

Harry chwycił moją dłoń mocniej i tuląc mnie jeszcze bardziej do siebie...spojrzał w górę!
Idealny Sylwester z ukochanym,na Time Square....
Śmiech..radość..miłość..zabawa...szczęście..ból...żal...krzywda...
To wszystko odpływa...wraz ze starym rokiem...i petardą...która wśród ludzi,tworzy wyzwolenie od przeszłości.
Nowy rok..nowa nadzieja,na lepszy początek..
Posądzenie o wyzwolenie się od bólu...i całego nieszczęścia,które dziwnym trafem...ma prawo odpływać na ten jeden dzień...
Sądzimy,że żeganymy coś...co niosło nam mieszane i niepewne uczucia...
A tak naprawdę..rozpoczynamy inny rozdział...który niesie za sobą to samo...a nawet więcej...
Radość w oczach nowojorczyków...smutek w realistach....
Ten rok..nie będzie przychylny...szczególnie dla mnie...
-Słonko...wszystko w porządku?-zapytał zdziwiony.
-Umm tak,tak...-odpowiedziałam-W jak najlepszym..jasne..-rzuciłam z żalem w głosie.
-Ivy...co się dzieje?-spojrzał na mnie zgubnie.
-Nic!-bąknęłam.
-Przestań!-powiedział.-Nie możesz mi powiedzieć...czy to jest aż tak ciężkie?-pytał z sarkazmem.
-Czego na mnie warczysz?-cedziłam przez zęby.-Chyba lepiej wiem,co się zemną dzieje!
-No właśnie chyba nie bardzo!-ryknął.
W jego oczach...była złość.Złość której nigdy u niego nie widziałam...i nie chciałam widzieć.
-Przepraszam.-szepnęłam,a moja oczy,zaczęły wypełniać się łzami.
Hazz złagodniał..podszedł do mnie i chwytając mnie za biodra,mocno mnie do siebie przysunął.Stykałam się z nim czołem...a nasze wargi,były przyjemnie blisko siebie...Dłoń Harry'ego,powędrowała na mój polik...delikatnie ocierając,resztkę zbędnych uczuć....
-To ja przepraszam...Po prostu boli mnie to,że o niczym i nie chcesz rozmawiać...zawsze się uśmiechasz...ale wszystko w sobie dusisz!-rzucił.
-Nie duszę...zawsze jest ktoś..kto mnie wysłucha...-sprostowałam.
-Ale tym kimś..nie jestem..niestety ja....-jękną.
-Po prostu nie chcę ciebie martwić...-stwierdziłam.
-Kiedyś mówiłaś mi wszystko.Ale odkąd jesteśmy razem...nie mówisz ani słowa,o tym co czujesz!-mówił.
-Jeśli mówię...nie reagujesz...-powiedziałam chłodno.
-Kochanie...-jęknął..-Strach,czasem mnie paraliżuje...boję się straty..i nie wiem co robić!
-Ale nie robiąc nic...nie unikniesz jej!-protestowałam.
Spuściłam wzrok...wszystko zemnie spłynęło..każde uczucie..
Nie lubiłam takich rozmów...z kimkolwiek..a co dopiero mówić,z kimś kogo kocham.
-I widzisz,dlatego nie lubię nic mówić!-bąknęłam.
-Hmm?-spojrzał niezrozumiale.
-Z jednej błahostki...wychodzą takie rzeczy.-jęknęłam.
Harry nawet się nie odezwał,spuścił.Nie wiedząc co zrobić,poprostu się w niego wtuliłam.
-Ostatnio..w ogóle cię nie poznaje.-szepną ze smutkiem.
-Harry...-zaczęłam.
-To boli,bo...
-...nie taką osobę pokochałeś.-dokończyłam za niego stwierdzając
-Ivy...
-Ja się zmienię...obiecuję!-powiedziałam szybko.
Tak naprawdę doszłam do wniosku...ze Hazz ma rację...!Nawet ja zaczynam,nie poznawać samej siebie.To tak jakby..ummm nawet nie mam porównania...po prostu się gubię i wiem,że nie jest to moja...a już na pewno nie jego wina...
-Słonko nie musisz..-powiedział,odgarniając moje włosy
-Nie zostawiaj mnie...-załkałam.
Wszystko co działo się kiedyś...
Każde uczucie,myśl...to wszystko było we mnie.
Ogarniało mnie szczęście..strach..uczucie bezradności.
Nie potrafiłam nad tym panować,a przez to...krzywdziłam nieświadomie.
-Proszę...-jęknęłam.-Błagam...-szepnęłam.
Harry spojrzał na mnie ze śmiechem....
-Nie mam...nawet najmniejszego zamiaru!
Uśmiechnęłam się do niego słabo...
-Wiesz..powiedziałaś mi kiedyś coś mądrego...
-Ciekawe co?-rzuciłam z sarkazmem...znjąc siebie.
-Problemem każdego związku...jest brak komunikacji.-powiedział dumnie.-Więc,zawsze i o każdej porze,możemy porozmawiać...nie mam zamiaru...tracić kogoś tak wyjątkowego,przez błahostkę!-powiedział śmiejąc się.
-Ummm...-zamyśliłam się.
-Co "umm"?-spojrzał na mnie dziwnie.
-Haha jest Sylwester...bawmy się!-krzyknęłam machając rękoma.
-I tego się trzymaj!-rzucił.
Złapałam jego dłoń i szczerząc się do niego...zaczęliśmy iść.
Nie wiem...naprawdę nie wiem...co ja bym bez niego zrobiła!Każdy dzień,potrafi upewnić...to co między nami jest.Mam pewne wątpliwości...do naszej trwałości,ale...


                                                                 


_______________________________________________________
Hej...Rozdział jest...ummm,nie oszukujmy się,do dupy...ale się staram XD
KOMENTUJCIE!!!

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 30



Jego klatka,powoli się unosiła,a ja słyszałam...ciche i rytmiczne bicie jego serca.Wtuliłam się mocniej,w jego oplatające mnie ramię i otworzyłam....ciężko opadające powieki.
Promienie słońca,obijały się o nas,a lekki chłód...towarzyszył ciału.Otwartą ręką...delikatnie przetarłam,zaspane oczy i cichutko..uniosłam się do pozycji siedzącej.Ciche mruknięcie..wydobyło się z ust,mojego kochanka.Z uśmiechem pokręciłam głową  i postanowiłam wstać.
Uścisk na mojej dłoni...zacisnął się..a sfrustrowany jęk,wypełnił całe pomieszczenie.Nachyliłam się lekko,nad jego ciałem i patrząc..na piękny rumiany polik,delikatnie się do niego zbliżyłam i złożyłam na nim,mokry pocałunek.Niebiański uśmiech-którym mnie obdarzył-pojawił się na jego twarzy.
-Wstawaj.-wyszeptałam i przegryzłam płatek jego ucha.
Harry dźwięcznie zamruczał.
-No już...-delikatnie pieściłam,skórę na jego szyi...co zaowocowało...cudownym jęknięciem.
Uśmiechnęłam się sama do siebie...i postanowiłam kontynuować.
-Wstawaj.-mruczałam..przy jego uchu.
Hazz zaśmiał się i gwałtownie,mnie do siebie przyciągając...zaczął patrzeć się w moje,niebieskie tęczówki.
-Brakowało mi ciebie,kochanie.-chrypnął....a moje serce przyśpieszyło.
-No ja myślę!-powiedziałam z rozbawieniem.
Harry tylko się zaśmiał,a ja oblizując wargi..lekko się podniosłam i powędrowałam w stronę kuchni.
Cieszyłam się...że w jakiś sposób..ponownie go mam...ale..
Weszłam do kuchni i zaczęłam pomału...robić herbatę....Cholernie chciało mi się spać...ten dzień..wyobrażałam sobie..całkiem inaczej.Cały czas...moją głowę...zaprzątał..ten dziwny sen...
W żaden sposób...nie miałam zamiaru,go sobie przypominać.Potrząsnęłam lekko głową,z nadzieją...że każda myśl,związana z nim...wyjdzie z mojej głowy!
Usiadłam w rogu kuchni..na przecudownie,mięciutkim krześle i spuszczałam swoje powieki w dół....

...Ciemne,niczym grafit chmury...zalały całe niebo.
Zimna kropla wody...ulała się górze.
Pąk ametysowego bzu...uginał się,pod ciężarem rozpaczy.
Blada...nieskalana dotykiem dłoń...pochłaniała,ostatnie tchnienie radości.
Duże,cyjanowe oczy...zamykały się,szeregiem gęstych rzęs.

Słowo miłość...zamknęło się w sobie.
Uśmiech...płynął tylko w wyobraźni.

-I was her,she was me
 We were one,we were free-usłyszałam zachrypnięty głos i dźwięk lekko rozstrojonej gitary...dobiegające z "salonu''.-And is there's somebody caling me on...
Pokręciłam głową i z wielką niechęcią,podniosłam się i zaczęłam iść w stronę "salonu''.Głos z chwili na chwilę,był coraz bardziej wyraźny!Przyśpieszyłam krok i...
-She's the one...-zaśpiewał z uśmiechem,wskazując dłonią wprost na mnie.
Uśmiechnęłam się...to było miłe z jego strony....Z trudem hamowałam śmiech!Widok lekko zaspanego Hazzy,w bokserkach od Calvin'a Klein'a,z gitarą w jednej dłoni,stojącego na stole..to dość rzadki i apetyczny widok!
Podeszłam do niego i słuchałam kolejnych słów..które wydobywały się z jego ust.Usiadłam wygodnie na kanapie,a Hazz-robiąc przeróżne miny-wciąż nie kończył swej pieśni.Wpatrując się w niego...cieszyłam się,że w jakiś tam sposób,jest u nas..ummm..kolorowo!Ostatnio dużo się działo,a ja nie miałam wewnętrznej siły by się pozbierać!Całe życie potrafiłam olewać niepowodzenia i krzywdy.Każde nie dociągniecie w moim życiu..było dla mnie niczym..a już na pewno nie czymś,nad czym bym się rozmyślała.Widok osoby-którą w jakiś,dość nietypowy sposób...żywię uczuciem-obok mnie....to coś naprawdę pięknego...haha
Harry odłożył gitarę i klękając przede mną...wyszeptał:
-She's the one...
Jego uśmiech...wyjawił iskrę w moim oku..zaś on sam,lekko się przysunął..po czym,delikatnie ujął moją wargę i złożył na niej,soczysty pocałunek!Mój brzuch,momentalnie wypełniło stado motyli,ciało przeszła nagła fala gorąca..zostawiając lekkie odrętwienie.Nie byłabym sobą,gdybym go nie pogłębiła!
Harry lekko chwycił moją twarz...i delikatnie zaczął mnie kłaść,ewidentnie..na demną dominując!Zaczęłam się śmiać,w jego usta...byłam tak cholernie szczęśliwa.Hazz jak zawsze..trzymał się konkretów!
Jego dłonie,delikatnie pieściły moje ciało....a usta błądziły.Czułam tą cudowną ciarkę,która mnie otaczała...

                                                                    * * *

-Boże..Harry!-zaśmiałam się,uderzając ręką w czoło.-Czy ty raz w życiu-raz...nie proszę o więcej-możesz nas normalnie rozebrać?-zapytałam,dławiąc się śmiechem.
-Zamiast tak kłapać...mogłabyś mi pomóc!-rzucił chichocząc.-A z resztą,aż tak bardzo ci przeszkadza,moja "naga" wersja?-powiedział patrząc na mnie,tak jakby chciał nim powiedzieć:No proszę,proszę bardzo..tłumacz się!
-Nie żaby coś...ALE KTOŚ SIĘ DO NAS DOBIJA!-ryknęłam.
Harry spuścił głowę...udając wstyd!Ja jedynie,zjechałam go wzrokiem i schyliłam się za kanapę..w poszukiwaniu,mojej "górnej"....części bielizny.Nałożyłam go delikatnie i....
-Cholera!-warknęłam,na to przeklęte zapięcie,z którym-aktualnie-się siłowałam.
-Daj...pomogę ci.-rzucił,dusząc śmiech.
Harry-szybko-i dość sprawnie,zapiął mi to-przeklęte-zapięcie,przy okazji...składając na mojej szyi,słodki pocałunek.Odwróciłam się do niego niepewnie i z wielką skruchą,szepnęłam:
-Dziękuję...
Ten zaś...czulę się do mnie uśmiechnął!Był taki rozkoszny.
-Kocham cię...-szepnął z troską,całując mnie w czoło.
-Też cię kocham.-przyznałam...patrząc się w jego,zielone tęczówki.-Ale teraz..-powiedziałam spokojnie.-....idź szukać tych przeklętych bokserek!-rzuciłam groźniej.
Hazz zaśmiał się..przytakując-poczym-pobiegł do łazienki....Westchnęłam i kręcąc głowął,poszłam do pokoju.Czasem mnie zadziwiał..hahah.Tak bardzo...brakowało mi z nim bliskości!Tęskniłam za jego dotykiem,za jego ciepłymi wargami..wodzącymi po moim ciele..za tym..ile miłości-potrafił-mi przez to przekazać.Uśmiechnęłam się sama do siebie i zaczęłam szperać w szafie.Po czasie..stwierdzałam..że...
-O..o..o..to!-powiedziałam wesoło...sięgając po ubrania.
Spojrzałam ostatni raz w lustro..i zaczęłam kierować się w stronę "salonu"...z-GROMKĄ-nadzieją,że Harry,jednak znalazł te bokserki!
Weszłam do pokoju i...
-Mam!-krzyknął uradowany..wychodząc z łazienki.
-Dzięki bogu!-rzuciłam sama do siebie.-Ummmm...gdzie były?-zapytałam.
-W wannie.-powiedział,poprawiając włosy.
-Co..co twoje bokserki...maiyłby robić w wannie,skoro...-on jest bezcenny-...wow..ty to masz krzepę!-stwierdziłam z niedowierzaniem,spoglądając na niego.
Hazz jedynie pokiwał głowął.Staliśmy w ciszy...zaczęłam rytmicznie stukać nogą,a Hazz rozglądał się po pokoju.Na chwilę,zgubiłam orjętację....
-Ummm drzwi!-oświeciło mnie.
Omijając kanapę i przechodząc..obok mojego ukochanego.Prześpieszyłam lekko krok i zaczęłam iść w ich stronę.
-Stój....-rzucił nagle..łapiąc mnie w tali.
-Hmm?
-A jeśli....jeśli to jakaś stara desperatka.-spojrzałam na niego dziwnie.-Oj..no wiesz...może przeszkadzały jej te wszystkie jęki.-mówił.-No wiesz...ach,,,Harry...Harry..ahmm...aaaaa-zaczął....lekko stłumionym krzykiem.
-Harry!-warknęłam.
-Umm nie..nie,nie,nie...to bardziej,no wiesz..takie,takie achh Harry.Takie z uczuciem.-zaczął.
-Zamknij się!-rzuciłam..podirytowana.
-Ale tak było....-stwierdził.-Ej...wstydzisz się...Iv..ty się tego wstydzisz!Hahah..Ivy naprawdę?-zaczął.
Czy on musi mnie tak poniżać?
-Tak..to krępujące!-powiedziałam...spokojnie.
-Ale czego...przecież..t-to normalne.-rzucił uspokajająco.
-Nie..gdy to ja..jestem tego główną odtwórczynią.-zaczęłam...
-Haha..al...
-Nigdy więcej!-bąknęłam w jego stronę i wyrywając się z jego uścisku,zaczęłam iść w stronę drzwi.
-To groźba?-powiedział zdziwiony.
-Fakt.-powiedziałam dumnie i przyśpieszyłam krok..gdy..
Harry łapiąc mnie za dłoń..ponownie do siebie przycisnął,tak że jego usta...były tuż,przy moim uchu.
-Zgwałcę cię.-zachrypiał.
Haha....brakowało mi go!
-Zobaczymy...kto...-powiedziałam pewnie-...kogo pierwszy,Styles!-wyrywając się...spojrzałam w jego,śmiejące się tęczówki.
-Naprawdę...cholernie cię kocham!-stwierdził ze śmiechem.
Pokręciłam głową i zaczęłam iść do drzwi.Chwyciłam z klamkę i lekko je otworzyłam.Po drugiej stronie sta...

                                                                       * * *

-Oddaj mi!-wrzasnęłam piskliwym głosem.-Ty masz popcorn.-rzuciłam z nadzieją...na jaką kolwiek jego reakcję.
-Haha...no dobra...ale trochę.-rzucił niechętnie.
Złapałam od niego pudełko z lodami...i zaczęłam się nimi zapychać.Kochałam spędzać z nimi,każdy wieczór...są bezcenni!
-Faktycznie...u was nic,a nic się nie działo!-powiedział dumny siebie....podnosząc zużytą prezerwatywę z podłogi.
Hahah!Spojrzałam na Harry'ego zabójczo...na co,roześmiany on..tylko wzruszył ramionami.
-Jak ja kocham wasze wizyty!-stwierdziłam,klaszcząc w ręce.
Chłopcy tylko wybuchnęli śmiechem.Przewróciłam oczami i spojrzałam na Hazzę...który obdarował mnie cudownym uśmiechem,mrugnęłam do niego...a on zawołał mnie do siebie.Muszę przyznać...ale brakowało,mi tych wszystkich sielanek.Nie da się tego opisać...jakie to cudowne uczucie,mieć przy sobie osoby,na których można polegać...i jedną..z którą,można "troszeczkę" więcej!Usiadłam Harry'em na kolanach...a on słodko mnie objął i wtulił w moje plecy...
-No!-krzyknął wesoło Lou.-Jest Sylwester...Bawmy się!-mówił coraz głośniej.
Haha..pocieszny Louis.
-W sumie.-stwierdziłam.
-Kocham dochodzić z wami do porozumień.-rzekł i puścił mi oczko.
-No to co?-wstałam,zacierając ręce.-Ruszać dupska!-zaśmiałam się.
Chłopcy-co prawda,nie chętnie i po sporym jęczeniu-lecz wstali.Zaczęłam bić im brawo..na co tylko się zaśmiali.Uśmiechnęłam się zwycięsko i zaczęłam razem z nimi,kierować się w stronę wyjścia...
-Horan!-zaczęłam się śmiać.
-No co?No New York!-rzucił,zapychając się kolejną łyżką.
-No właśnie...więc się podziel!-krzyknęłam,złośliwie wściubiając moją łyżeczkę,w ogromne pudełko lodów.
Niall jedynie zagestykulował,dając mi do zrozumienia...że mam rację i abym kontynuowała.
-Tak w ogóle...to skąd masz łyżeczkę?-zapytał zdziwiony Zayn.
"Jacy oni spostrzegawczy"
-Ummm..no wiesz.-powiedziałam patrząc na niego.-Łyżeczka,jest jak kondom....nigdy nie wiesz,kiedy ci się przyda!-powiedziałam wesoło.
Chłopcy tylko zachichotali.Poczułam,jak czyjaś dłoń,oplata mnie w tali i przysuwa do siebie.
-Widać,że jest moja!-powiedział dumnie Hazz,jeszcze mocniej mnie do siebie przyciskając.
Zaśmiałam się i wtuliłam w jego,cudownie ciepłe ciało...

                                                                       * * *

Wszędzie stały tłumy,ledwo było widać sufit,a tym bardziej podłogę!Muzyka zagłuszała wszystko,co znajdowało się do o koła.
Zdjęłam swoją kurtkę i zaczęłam rozglądać się po sali.
-Gdzie on jest?-mruknęłam sama do siebie.
Moon sam pisał,że mają tu być.Przyznam szczerze...że można zwariować!
-Kto?-chrypnął,owijając mnie ramieniem.
-Hmm?-popatrzyłam na niego dziwnie.
-"Kto"...gdzie jest?-zapytał ponownie.
-Haha zobaczysz!-uśmiechnęłam się tajemniczo.
Ruszyłam przez tłum i garnąc ludzi po kolei..zaczęłam kierować się,w stronę głosu...który-akurat-"przemawiał"

                                                                   


___________________________________________________
Przepraszam...przepraszam was,cholernie mocno!
Spóźniłam się z rozdziałem,do tego jest okropnie krótki i nie wiem...czy za bardzo ciekawy.
Byłam u babci...odcięta od internetu...pełne 2 TYGODNIE!
Przepraszam za błędy..i jeszcze raz za to spóźnienie i rozmiar....
KOMENTUJCIEEEE!!!

sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 29



-Czy ty jesteś normalna?-darł się na mnie już dobre 20 minut.-Przeziębisz się jeszcze!-mówił.
"I po co ten krzyk...i po co?"-śmiałam się w myślach.
-Ja-ja w ogóle..ciebie nie rozumiem.-rzucił z żalem.-Raz się uśmiechasz...bije od ciebie optymizmem.A już drugiego....gadasz,że śmierć jest zbawieniem i coś oooo o jakiś ogrodach!Boże...-jękną
Cóż mogę począć?To nie moja wina...że wszystko...jest niczym w moim świecie i oczach!Nie mam wpływu,na to czego chcę...a tym bardziej czego nie chcę!
Oparłam się wygodnie o fotel i uśmiechałam się,do tempo spoglądającego na mnie szatyna.
-Ivy...-powiedział załamując ręce.
-Haha!-zaśmiałam się
-I czego się śmiejesz?-rzucił oburzony.
-A co mam płakać?-powiedziałam ironicznie,wyrzucając ręce w powietrze.
-No..yyy...no ty..ty...ughhh Ivy!-wydukał.
-Nie unoś się tak staruszku!-powiedziałam zaczepnie,szturchając go łokciem w jego bok.
Lou zjechał mnie wzrokiem...a ja zakryłam swoją twarz włosami.Louis nic się nie odzywał..chyba go nie uraziłam...o boże!Siedziałam razem z nim,bawiąc się palcami u dłoni.
-Iv...ja..-zaczął.
Pokręciłam głową..a w tej chwili zadzwonił telefon.
-Huh...-powiedziałam wesoło.-Telefon!-wyszczerzyłam się do niego.
-Jasne.-rzucił sarkastycznie.
Kręcąc głową,złapałam telefon i bez zastanowienia odebrałam.
-Tak?-zapytałam.
-Ivy...no Ivy..słyszysz?-krzyczał uradowany głos po drugiej stronie.
-Tak,tak..co się urodziło?-zapytałam pośpiesznie.
-Wejdź szybko...no już..wejdź,wejdź na stronkę naszej grupy...no już!-mówił entuzjastycznie.
-Już..już spokojnie.-rzuciłam.-Lou...włącz laptop!-powiedziałam,machając w jego stronę,aby się pośpieszył.
Usiadłam obok niego i szybko wpisałam link..do stronki T.O!
-Jestem.,,i co dalej?-pytałam.
-Wejdź w zakładki...masz tam konkurs...masz?
-Tak,tak...-bąknęłam.
-Widzisz trzeci u góry?-zapytał radośnie.
-Taaak.-powiedziałam wolno.
-Więc...twój układ zgarną pierwsze miejsce!-krzykną-Chachi na szczycie!-zaśmiał się..
Myślałam,że śnię...
-O ja pierdole....naprawdę?-powiedziałam krzycząc do telefonu i skacząc po kanapie.-Aaaaa!
Byłam jak w niebo wzięta..haha.Co prawda,jakoś szybko i bezpośrednio mnie o tym uwiadomił..ale.
-Ej..ej..ale który to układ?-zapytałam niepewnie.
-Nie uwierzysz...ale...-zaczął śmiejąc się.
-Nie...-powiedziałam rozbawiona.
-Tak...
-Drop It Low..hahah o boże...ale ja...haha improwizowałam!-prychnęłam śmiechem.
-To rób to częściej....bo dzięki tobie...jedziemy na stanowe!-wrzasnął radośnie.
To było cudowne...nie mogłam się opanować z radości!Nie miałam czasu,wymyślać układu.Zaraz na drugi dzień,po telefonie od Harry'ego...pobiegłam z samego rana do T.O i reszty...by powiedzieć,że nie wystąpię.Grupa lekko się zasmuciła...a ekonomicznie myślący "Moon"....zaproponował abym to nagrała!
Spędziłam tam trochę czasu....bo chciał mi poprawić humor...wraz z innymi,,i wyszedł z tego układ z nim...Do Bang...haha!
Nie powiem..poprawiło mi to humor....ale że wygrałam..haha o jeju!
Rozłączyłam się i z lekkim stresem...najechałam na  link  i po prostu...go włączyłam.
-Mogę wiedzieć,o co chodzi?-zapytał podenerwowany Louis.
-Oglądaj!-szczeknęłam podekscytowana.
Haha bezcenne...układ trwał nie całą minutę,ale na moje oko...umm,wyszedł dobrze.
-To ty?-powiedział zdziwiony Lou.
Ja tylko prychnęłam śmiechem i dokończyłam oglądanie.

                                                                                   * * *

-Nie wiem dlaczego tak się zachował.-stwierdził ze smutkiem.
Spuściłam głowę i mętnie zaczęłam,mieszać łyżeczką moje cappuccino.
-No dobra...-zaczął weselej,a ja spojrzałam na niego,zza moich rudych fal.-Możesz mi więcej powiedzieć...o tych całych zawodach?-zapytał upijając łyk,swojego espresso.
W moich oczach,pojawiła się iskierka radości.
-Ahmm.-mruknęłam weselej,przełykając resztkę płynów.-Więc...-i zaczęłam.
Powiedziałam mu,że wygrałam tylko dlatego,że mój układ był....ummm,prosty i naturalny!Po za tym,ponoć...ci wszyscy jurorzy..poszperali o mnie w necie i zobaczyli więcej...niż raczej powinni.Wytłumaczyłam mu,że raczej tego nie planowałam...ale to było bardzo miłe...wrócić do czasów,kiedy smutek,był tylko w filmach i opowieściach,podczas których,na całym moim ciele pojawiały cię ciarki!
Niestety..nie mogłam mu wspomnieć o Damianie i jego "skoku" w bok!
-To dość ciekawe!-powiedział z uśmiechem.
Pokiwałam twierdząco głową i odstawiłam,pustą filiżankę na bok.
-Wow..za 2 dni Sylwester!-stwierdził entuzjastycznie Lou.
-Hmmm faktycznie.-powiedziałam sprawdzając datę w moim iPhonie.-Szybko minęło...
-Trochę.-mruknął.-To co?Zamawiasz coś jeszcze..czy odpuszczamy sobie i idziemy dalej?-zapytał.
Odpowiedź na to pytanie..wymagała nie lada,namysłu.Było mi tu tak ciepło i miło...achh.
-Chodźmy.-rzuciłam,wstając z krzesła.-Ale ty płacisz!-krzyknęłam do Louisa i łapiąc moją kurtkę...po prostu wyszłam z kawiarni.
Wzdrygnęłam się,na styczność z zimnym i siarczystym powietrzem.Przyłożyłam dłonie do ust i zaczęłam na nie chuchać....było mi zimno!
Aby zająć czymś myśli-nie tylko,kostniejącymi częściami mojego ciała-zaczęłam przyglądać się ludziom.Inni pędzili,a inni po prostu szli.Młodzi..spacerujący w grupach,śmiali się do rozpuku,a starsi państwo,czule spacerowali pod rękę....hmmm nie było źle!Nagle zobaczyłam młodą kobietę,w ślicznej sportowej,różowo-szarej bluzie i neonowo żółtej czapce...która pchała wózek.Wydawała się znajoma...Mówiła coś w stronę wózka..robiąc śmieszne miny!Z boku...nie powiem,ale patrzyło się na to...rozkosznie!
Dziewczyna przystanęła i patrząc w wózek..pokręciła głową..i wyciągnęła z niego...małą dziewczynkę.Była malutka...miała,może....z półtora roku?Na jej głowie widniała,mała,neonowa beania,zdobiona ćwiekami.Spod czapki,wyłaniała się,spora...grzywka,delikatnie opadająca,na lewy bok dziewczynki,koloru jasnego blondu.Miała na sobie,szary kombinezon i różowe vansy.
Dziewczyna,umieściła ją na swoim prawym boku i podtrzymując ją jedną ręką...drugą zaczęła prowadzić wózek przez ulicę..w moją stronę.
Czarne niczym heban włosy,zielone niczym szmaragd oczy,pełne wiśniowe usta....

                                                                         * * *


-Ivy!-usłyszałam krzyk,zza lekko uchylonych drzwi.-Wychodzę.-wrzasną jeszcze głośniej.-Nie wiem,czy wrócę...-kontynuował.
"Boże..serio Lou"-jęknęłam,zakrywając się jeszcze bardziej.
-...jeśli będziesz się nudzić...to wiesz gdzie mnie szukać.-oznajmił spokojnie.-Umm,to chyba wszystko...papa!-powiedział entuzjastycznie....po chwili,usłyszałam głośny trzask drzwi.
-Ughhhhhhhh.-ryknęłam,uderzając się poduszką w twarz.
Eleanor..przyjechała do NY,na sylwestra.Jest z grupką swoich znajomych i ogonkiem paparazzi...więc to Louis...musi być ten dobry i fatygować się do niej!
Statystycznie rzecz biorąc...jestem i będę sama!Jutro sylwester...a ja?Ja będę oglądać,jakieś pieprzone romansidło...z ogromnym pudełkiem czekoladowych lodów i szampanem pod ręką!
Podniosłam się z łóżka i przecierając oczy,postanowiłam wstać.Bardzo spokojnie i z umiarem..chwyciłam garść ubrań i wyszłam z pokoju....
-Aaaa....!-wrzasnęłam,lądując na podłodze.-Kurwa.-mruknęłam,starając się podnieść.
Dobra...kocham Lou..naprawdę go kocham.Doceniam to,że tu jest,że tak bardzo mi pomaga i o mnie dba.....Ale do jasnej cholery,żaby wszędzie rzucać swoje bokserki,koszulki i..ooo proszę bardzo,buty i jakąś dziurawą rękawiczkę..i ..i moje stringi?!OK....to już jest STRASZNE!
Podniosłam się i głośno fuknęłam,w stronę..wciąż rosnącej kupki ubrań.Orzywiłam swój krok i wpadając prosto pod prysznic..ulżyłam sobie,ostatecznie!
-Ooo zabijcie mnie!-krzyknęłam,rzucając się na kanapę i rozkładając się na niej,zaczęłam się przeciągać.
Byłam cholernie zmęczona i wyprana z emocji.Sama nie wiem..czy chciało mi się czegokolwiek...ale i tak wciąż żyłam!Zmęczenie było o wiele silniejsze....niż zdrowy rozsądek!Chwyciłam,pilot...z gromką niechęcią i determinacją,po czym,włączyłam pierwszy lepszy program!
Nawet nie wiem o co chodziło...ktoś krzyczał ''Rob...akhm..akhm..Rob..no..no.no..you..." i tak dobre 5 minut.Poprawiłam sobie poduszkę i przymknęłam lekko oczy...
-Boże..nie!-jęknęłam.
Nie mogłam iść teraz spać...choć nie wiem czemu..Złapałam pilot i włączyłam,pierwszy lepszy,program muzyczny,pogłośniłam go na ful i pobiegłam do kuchni!Wzięłam duży kufel,chwyciłam z kawę,mleko,cukier i kostki lodu.Wsypałam 2 łyżeczki kawy i zalałam je do pełna mlekiem.Wsypałam 2 łyżki cukru i wrzuciłam parę kostek lodu.Zamieszałam łyżką i ....mrożona kawa!
Chwyciłam kufel i poszłam do pokoju....
-Ooo..jak miło.-uśmiechnęłam się i rzuciłam się na kanapę.
Moje szczęście..długo nie potrwało...ktoś zaczął dobijać się do drzwi!
-Czego męczą,duszę...czego!-powiedziałam wstając i jednocześnie,wyrzucając wszystkie ręce w górę.
Złapałam pilot i lekko przyciszyłam Muzykę.
-Kogo niesie o tej porze?-mruknęłam z ironiczną ciekawością w głosie.
Chwyciłam za klamkę i szybko otworzyłam drzwi.....
-No i lody się zmarnują!-bąknęłam pod nosem.
Spojrzałam w górę,a moje serce....gwałtownie przyśpieszyło.Zza ogromnego bukietu,bzu...wyłaniały się ciemne loki.A jedno,kocie zielone oko,zdobione szeregiem długich rzęs..spojrzało na mnie z nadzieją.
"Skąd on ma,kurwa bez...w środku zimy?"-krzyknęłam zdziwiona.

...Spojrzałam na niego uradowana i...
-Harry!-krzyknęłam radośnie,rzucając mu się w ramiona.
Hazz mocno,mnie do siebie tulił.Jego zapach...jego dotyk...jego spojrzenie...fchbwqbvl!Myślałam,że zwariuję...tak bardzo go potrzebowałam..
Lekko się,od niego odchyliłam..a on postawił mnie na ziemię.Uśmiechnęłam się do niego i spojrzałam w jego głębokie,zielone tęczówki.Miał w oczach tyle emocji.Miłość...troskę i strach.

Delikatnie się do mnie przysunął i dość niepewnie....ponownie,zatopił się w moich ramionach.Ach...
-Ivy..ja..prze...-zaczął.
Pokręciłam stanowczo głową,uśmiechając się radośnie.

-Nie ważne..OK?-zaproponowałam.
-Ale...

-Nie psuj mi humoru!-powiedziałam groźnie,poczym zachichotałam.
-Dobrze...ale i tak Przepraszam!-powiedział poważnie.
Uśmiechnęłam się do niego czule i ponownie przytuliłam.Stykaliśmy się czołami...spotkałam jego wzrok...lekko przegryzałam wargę i...


"...i nie tak skończy się ta bajka!"-krzyknęłam sobie w myślach,lekko się otrząsając.
To dla mnie,wiele znaczyło!Od środka...wręcz mnie "rozwalało".Miałam ochotę się na niego rzucić..ale..ale "NIE"...nie mogę!
Otworzyłam szerzej drzwi i chowając się za nimi...dałam mu do zrozumienia-jedynie-chłodne wejdź.
Harry dość niepewnie wszedł do środka.Spojrzałam na niego..a w jego oczach,malowało się niezrozumienie.Staną na wprost mnie i dość niepewnie...do mnie podszedł.
-To dla ciebie.-wychrypiał,wyciągając rękę z bukietem,wprost na mnie.
Przymknęłam lekko oczy,by nie spowodować...nie chcianej reakcji,na jego głos..jak i obecność.Przyjęłam bukiet i spojrzałam na niego obojętnie.Jednym ruchem,zamknęłam drzwi i odwracając się tyłem do Harry'ego,zatopiłam twarz w bukiecie..wonnych kwiatów.Na mojej twarzy..malował się szeroki i szczery uśmiech...którego ON,nie mógł ujrzeć!
Stojąc do niego tyłem...ruszyłam w stronę mojego pokoju,zostawiając go w tyle.Musiałam go zgubić...nie mógł mieć wszystkiego łatwo!
Weszłam do pokoju i kładąc kwiaty na szafce nocnej...usiadłam sobie na łóżku.Usłyszałam Ciche kroki...uśmiechnęłam się,na znak triumfu.
Po chwili...drzwi lekko się uchyliły,a do pokoju..niepewnie wszedł Styles.Spojrzałam na niego i posępnie robiąc mu dziurę w mózgu..zaczęłam!
-Wiesz...-zaczęłam.-...że jeśli facet,nieodzywa się dłuższy czas do kobiety,to ona jest w stanie,pomyśleć dobie,że jest kiepska w łóżku.-strzeliłam obojętnie.
Harry,popatrzył na mnie wzrokiem mówiącym,"Zaczynam się bać...o co chodzi?"Uśmiechnęłam się,w środku i kontynuowałam.
-Zauważyłam...że popełniam,strasznie dużo błędów,w naszym związku.-przyznałam ze smutkiem.
-To znaczy?-zachrypiał,niepewnie,po dłuższej chwili.
Postanowiłam..że trochę się z nim podroczę!
-Wiesz...ostatnio przeczytałam pewną książkę.-powiedziałam poważnie.
-To dlatego masz taki dziwny humor!-powiedział jasno i lekko się do mnie zbliżył.
"Źle,źle,źle!"-krzyczałam.-"Trzeba się ratować"
-Umm...doszłam do wniosku..że wyręczam cię,w rozwiązywaniu problemów.-powiedziałam,delikatnie się od niego odsuwając.-To błąd!-powiedziałam głośniej.-Taka teoria..wywodzi się z "Kobiet,które kochają za bardzo".-dorzuciłam..a Hazz....zdecydowanie,nie wiedział co powiedzieć!
-Co jeszcze ciekawego....dowiedziałaś się z tej książki?-powiedział...z ironiczną ciekawością.
"Huh...kucniesz!"-rzuciłam optymistycznie.
-Doszłam do wniosku...że musimy się rozstać!-powiedziałam obojętnie.
Harry się zakrztusił i w trybie natychmiastowym....znalazł się naprzeciw mnie.
-Że co?-zakaszlał,patrząc na mnie.
"Haha..zabolało?"-chichotałam.
-Nie sądzisz,że wolność jest cudowna!-powiedziałam z szerokim uśmiechem.-Wiesz,długo się nie odzywałeś...-mówiłam.-Tak..jakby ci już nie zależało.-dokończyłam smutno i schowałałam wzrok w ziemi.
Wiedziałam,że go to tknie...ale ...nawet jeśli w mały sposób,to i tak mnie zranił!
-Umm...Im bardziej kobieta,podoba się mężczyźnie,tym bardziej on...unika zaangażowania!-wybrnął.
"Ughhh...musiałeś?"-krzyczałam.-"Kocham go za tą wiedzę...i te piękne,pełne wargi..to nieziemskie spojrzenie..ten zniewalający u...ughhhh"
-Lub po prostu,ma emocjonalnego siniaka!-powiedziałam ostro i pewnie.
Hazz zwątpił...hahaha!
"Trzeba próbować jeszcze raz!"-stwierdziłam.
-Ale,przyznaj!Wolność jest piękna!-zaczęłam.-Wiesz,dużo osób związkach..przeżywa ciężkie chwile,jest ofiarą sadystycznych współmałżonków..lub obecnych partnerów!-dokończyłam ostro.-Dlatego rozstanie..jest tak istotną rzeczą.-powiedziałam spokojnie.
-Czy ja ci wyglądam na...na  sadystę?-powiedział zdziwiony.
-Nie...ale próbuję,znaleźć łagodne fakty,na zakończenie tego związku!-stwierdziłam obojętnie
-Ivy..przestań!-ryknął.-Co z tobą?Zachowałem się jak chuj..tak?Ale...daj mi szansę..ja-ja-zaczął.
''Haha,biedny!''
-A gdybym miała kogoś na boku?-zapytałam,uciekając.
Harry wywalił oczy.
-Do czego zmierzasz?-zapytał.
-Och..Hazz!Wszyscy potrzebujemy przyjaciół.Nawet w najlepszym związku,jedna osoba nie wystarczy!-powiedział przekonywująco.-Co statystycznie i logicznie oznacza,że...możemy bzykać się z kim chcemy!-krzyknęłam entuzjastycznie..wyrzucając ręce w powietrze.
Harry otworzył buzie i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
"Przesadziłam?"
-IVY!-krzyknął.-Dlaczego...gdy kogoś naprawdę kocham...to zaczyna mnie ograniczać...lub po prostu naczyta się jakiś pierdół  i wszystko pieprzy!-powiedział zdenerwowany.
"O kochanie"
-Słucham?-powiedziałam rozzłoszczona.-To teraz to wszystko to moja wina...tak?-ryknęłam.-Jesteś dla mnie wszystki...czego chcę i potrzebóję...Chcę dla ciebie jak najlepiej.....Zrobię dla ciebie wszystko....Zawsze będę przy tobie,kiedy tylko zechcesz....Obiecuję,że twoje oczy nigdy nię będą płakać przezemnie......te wszystkie PUSTE słowa naraz!-warknęłam.-Może i masz rację....za mało czasu spędzamy ze sobą...by wiedzieć jacy jesteśmy...i czy to co robimy....ma jakiś sens!-powiedziałam z bólem.-Zakończę ten toksyczny związek...nawet..jeśli miałby się zmienić,w palatoniaczną przyjaźń...połączoną z wibratorem!-wysyczałam i podnosząc się z łóżka...wstałam i zaczęłam kierować się do wyjśća.
Harry złapał mnie lekko za ramiona i klęknął przedemną.Spojrzał w moje oczy...poczym bardzo delikatnie,ucałował moją kobiecość.Lekko zadrżałam....a w moim brzuchu..pojawiło się stado motyli.Podniósł lekko głowę i cicho wyszeptał:
-Kocham cię Ivy.Dopiero cię odzyskałem...niechcę cię ponwnie tracić.-w jego oczach było widać,żal i desperację.
Chciałam...ale nie mogłam...on musi zrozumieć...że jeśli kocha...to zawalczy.
-Nie mogę..rozwiązywać wszystkich problemów za ciebie.-odparłam oschle.
Harry już miał coś powiedzieć..lecz ja wybiegłam z pokoju!Wparowałam do "salonu" i podgłośniłam telewizor na ful...akurat,leciało "Still Into You" Paramore!Odsunęłam kanapę i zaczęłam skakać,po całej powierzchni...pomieszczenia!Byłam wściekła na Harry"ego..ale...
-And baby even on our worst nights
I'm into you (I'm into you)Oparłam się o ścianę i zaczęłam się o nią ocierać,wciąż śpiewając.Stojący w progu pokoju,Hazz....mimowolnie się uśmiechnął i podbiegając do mnie....chwycił mnie za togi  i przerzucił mnie,przez swoje ramie.Zaczął mną kręcić i sam śpiewał.Byłam wściekła na jego zachowanie...ale rstrząsając to wszystko..tylko się cofam....widzę tyle niedociągnięć naszego związku...ale..
Harry posadził mnie przodem do siebie.Objęłam nogami jego talję...a on wtulił swoją głowę,w zagłębienie mojej szyi..lekko ją całując.
-Przepraszam.-chrypnął.

                                                                 


____________________________________
Szału jak zwykle niema....przepraszam,że tak późno...dużo się dizało ;)
Mam nadzieje...że ujdzie w tłumie xD Mam nadzieję,że link działał ;D
CZYTASZ? KOMENTUJESZ!...PROSTEEE
                                                         
                                                                                                                                     









czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział 28


-Cholera!-bąknęłam,potykając się o kupkę ubrań.
Spojrzałam na nią i pokręciłam głową,ponownie kierując się w stronę łazienki.Cóż..mieszkanie z Louisem,ma swoje plusy..i minusy...a szczególnie,gdy do tego wszystkiego..dochodzę jeszcze ja!
Niestety musiałam odstawić moje myśli,na boczny plan i zająć się RZECZYWISTOŚCIĄ!
Wleciałam do łazienki i zajęłam się moją "poranną"..toaletą.Wzięłam szybki prysznic,umyłam zęby,rozczesałam włosy i...ubrałam się w coś luźnego:    
Wszystko było w jak najlepszym porządku....kogo ja oszukuję?Wszystko mi się sypie....ale zadręczanie się tym...jest wbrew mojej logice...pomijając fakt,że nie żyję według-jakiejkolwiek-logiki!Westchnęłam i naciskając-jak najciszej się dało-klamkę,opuściłam dom!Zbiegłam po schodach i pchnęłam mocno drzwi.Chłodne i jednocześnie rześkie powietrze,uderzyło moją twarz..tuląc ją,lekką ciarką.Wzdrygnęłam się i kierując się w stronę hali...delikatnie ożywiłam mój,dotychczasowy krok.
Wszędzie było cicho i pusto....a brak zajęcia..przyprawiał mnie o te,karygodne myśli!Przez całą noc..dosłownie..myślałam o jego córce.Byłam ciekawa tego...jak wygląda..jak się wychowywała,a przde wszystkim.."gdzie"?Było sto pytań do..i zero odpowiedzi!Lecz jedno z nich...biło wszystkie inne na głowę...
Jak?
Kiedy?
Gdzie?
I...i dlaczego?
Wątpię,bym kiedykolwiek..dostała na to pytanie..pytania...jakąkolwiek sensowną odpowiedź!Jedyne fakty..jakie mogłam z tego wyciągnąć..to to,że Destiny jest jej matką.Nie jestem pewna..lecz wychodzi na to,że Anny się nią zajmuje...ale dlaczego?Co jej to daje?
Gubiłam się i zaczynałam się czuć....a raczej już byłam...jak dziecko we mgle!

                                                                                  *  * *

-No hej!-krzyknęła łapiąc mnie za ramię,Lea.
Przed moimi oczami,ukazała się dziewczyna,średniego wzrostu,kręcone czarne włosy..umm do ramion.Wydęte w uśmiech,malinowe usta i duże niebieskie oczy.
-Hej,hej.-odpowiedziałam pośpiesznie.
Nie chciałam aby wiedziała,lub podejrzewała..-cokolwiek-na temat tego co wiem!W tym przypadku....powiedzenie-"Przyjaciół trzymaj blisko,ale wrogów...jeszcze bliżej-jest strzałem w dziesiątkę!
-Co tam?-zapytała wesoło.
-Umm wszystko dobrze...a u ciebie?-nie wiedziałam jak z nią rozmawiać...niestety,ale to wszystko mnie przerastało.Świadomość tego,że ta suka coś wie..wie o mnie i o moim życiu...doprowadzała mnie do szału!Do tego dochodziło to dziecko i..i ja!Do oczu cisnęły mi się łzy.Nie obchodzi mnie to,co ON..robił za moimi plecami,nie odgrywa to teraz w moim życiu,żadnej roli!Ale dlaczego,ja zawsze muszę,brać w jego..niefortunnych "wpadkach"....udział?
-W sumie to nic!-odparła obojętnie.-Mam pytanko?-powiedziała wesoło.
"No zaskocz mnie"-krzyknęłam sarkastycznie w myślach.
-Hmmm?
-Tak w ogóle..to co robisz w Nowym Jorku?-zapytała z ciekawością.
I teraz błagałam..aby czas się zatrzymał!Pytanie..zapewne nie było przypadkowe,a moja odpowiedź na nie...może mieć wielkie znaczenie!Musiałam analizować,wszystko...co wczoraj powiedziały,a jednocześnie trzymać się swojego zdania.Chciałam powiedzieć..."Wiesz...to wszystko było przypadkiem...tak po prostu...i to nie było złe!Ale drugostronnie....chciałam jej wygarnąć i uświadomić sobie....jaki udział i jaką rolę..odgrywam w tej zabawie?Ale...wszystko w swoim czasie...haha
-Wiesz...to wszystko było przypadkiem...tak po prostu!-bąknęłam z uśmiechem...bardziej do siebie...niż do niej.
-Jesteś pewna?-zapytała.-Bo wiesz....nic,nie dzieje się bez powodu!-rzuciła dumnie z nutką..tajemnicy.Tak jakby chciała,upewnić się,w swoich przekonaniach!
-Haha....każdy dzień tu...potwierdza mi to "stwierdzenie"....i czym dłużej tu jestem..tym więcej się dowiaduję....-przerwałam efektownie.
-O czym?-zapytała nerwowo....haha....
-O mnie...o mojej...przeszłości!-odpowiedziałam tajemniczo.
-Co masz na myśli?-zapytała zgubiona,lekko przymrużając oczy.
-Ty...-zaakcentowałam.-...wiesz to najlepiej.-dokończyłam i odwracając się w drugą stronę..poszłam się ustawić i porozmawiać z "ludźmi".

                                                                      * * *

Wszystko ze mnie spłynęło..czułam się wolna...Gdy tylko zaczęła lecieć muzyka...cskbcfkjwbj!
To wszystko co się działo....działo się za szybko...to logiczne...bynajmniej dla mnie!Nie rozumiałam,czego każdy robił z tylu rzeczy,aż tak wielką tajemnicę...czy nie można po prostu stanąć i powiedzieć?Boże..!Najgorsze w tym wszystkim...jest to,że nie miałam w nikim wsparcia!Nie mogłam.....a bardziej nie chciałam...zadręczać tym nikogo z moich bliskich!Doszłam do wniosku,że nie mogę na to..tak po po prostu..ummm "srać"....ale z drugiej strony...im mniej wiem..tym raczej lepiej.Koszmarrrr....
W sumie..miałam jeszcze Dawida...którego na pewno,by to zainteresowało.
Dałam sobie spokój....i zajęłam się tym...co mimo wszystko..jest dla mnie ważne....
Każdy skakał i nucił sobie słowa piosenki.T.O jak zwykle...starał się przekrzyczeć muzykę i dać nam jak najwięcej wskazówek.
Tańczyliśmy już z dobre..ummm 2 godziny?Nikt chyba tego nawet nie odczuł....
-Posłuchajcie!-zaczął.-Jak wiecie..każdy przed zawodami..musi pokazać-swój-...swój indywidualny układ!-krzykną,a każdy zaczął coś krzyczeć...haha ale mniejsza.-Więc....do roboty...ruszać dupska!-zaśmiał się.-Ogólny..macie opanowany...więc...zostają wam jeszcze 3 dni.-zaczął pokazywać palcami.-3 dni...do opanowania tego...czego jeszcze nie ma..haha to straszne.-przyznał z rozbawieniem.
Każdy z nas wymienił,ze sobą zdanie i dochodził do porozumienie w sprawie następnego treningu.Mimo wszystko,chciałam zapomnieć...
Patrząc na tą sprawę,....nie wiedziałam czy mam płakać...czy raczej się śmiać!Wiem,że mówię to tak...umm bez emocji i jakiegokolwiek wyrazu...ale teraz nie mam głowy do tego,aby się tym zajmować.To brzmi trochę dziwnie,ale taka jest prawda!Damiana tu nie ma,...i już nigdy nie będzie...a to co zostawił na tym świecie po sobie....to nie jest mój problem!
Złapałam swoją torbę i żegnając się z innymi..po prostu stamtąd wybiegłam.Idąc nie wiedziałam co robić...nie chciało mi się wracać do Louisa,a tym bardziej zostawiać tam!
Dziecko we mgle...
Chwyciłam za telefon...i nawet nie wiem po co...ale zaczęłam dzwonić...Byłam tak zgubiona....we wszystkim,wszystko co widziałam,to mnie przytłaczało!
-Tak?-odezwał się zachrypnięty głos,po drugiej stronie.
Tak dawno go nie słyszałam...tak bardzo za nim tęskniłam...tak cholernie go potrzebowałam...To co dawało mi tyle bezpieczeństwa i miłości...
-Potrzebuję ciebie..-wyszeptałam,a na moim policzku,pojawiła się mokra stróżka...
Cisza...to co dało się między nami usłyszeć....łzy leciały mi,niekontrolowanym potokiem....
-Harry..-szepnęłam.
Nie rozumiałam jego..a tym bardziej siebie...
-Harry!-wrzasnęłam...-Pomóż mi...-delikatnie się uciszyłam.
Cisza...ponownie została moją odpowiedzią...rzuciłam telefonem o asfalt..i jakby nigdy nic...po prostu zaczęłam biec.Miałam dosyć tego,że zawsze muszę,być do czegoś przywiązana i wplątywana!Kochałam mieć wszystko,gdzieś...i uciekać od tego...co mnie niszczyło..nie patrząc na innych i konsekwencje!

                                                                           * * *

-Ivy.-usłyszałam czyjś głos...był to Lou.
Zakryłam się jeszcze mocniej kołdrą i nie pozwoliłam,dłużej się katować myślom.
-Ivy...no proszę..-szeptał zrezygnowany.
Ilekroć bym mu mówiła i ilekroć tłumaczyła...o tyle moją odpowiedzią będzie cisza...
-Ivy...-prosił.
Pustka była odpowiedzią na zgubę...i na wewnętrzną równowagę.
-Ivy...-szeptał.
Brak uczucia....otaczał każdy mój gest.
-Ivy..otwórz te cholerne drzwi...bo ci pomogę!-rzucił groźnie.
Wstałam...tak bardzo tego nie chciałam..Podeszłam do drzwi i niechętnie chwyciłam za klamkę....otworzyłam!Po drugiej stronie,stał zdenerwowany szatyn,z troską w oczach.Spojrzałam na niego nieobecnie i...odwracając się,poszłam w stronę łóżka...na które bezwładnie opadłam.
Po chwili Lou,był tuż obok mnie.Chwycił mnie za dłoń i kucną...wpatrując się we mnie,swoimi niebieskimi tęczówkami.
-Iv...-powiedział spokojnie.-Nie możesz tak...Nie wychodzisz z domu,już 3 dni...-mówił wolno.-Możesz powiedzieć co się stało?-zapytał.
Cisza...Nie byłam pewna,każdego mojego kroku.Patrzyłam na niego tempo i bez najmniejszego wyrazu.To wszystko nie miało..hmmm,najmniejszego sensu!
Zadzwoniłam do niego-choć nie wiem po co-Powiedziałam mu,to,co w danej chwili czułam...a on....tak po prostu ucichł.
Moje myśli...były silniejsze niż słowa,a każdy gest...był błaganiem o pomoc!Ja-ja naprawdę nie wiedziałam...co wokół mnie się dzieje.
Nie powinnam na to zwracać uwagi...ale nurtowało mnie to...od kiedy Damian ma córkę?Kiedy to zrobił i dlaczego?Niby nie powinno mnie to obchodzić...ale...Jak tylko sobie przypomnę...te wszystkie chwile z nim.To ile razy,patrzył się w moje oczy i za każdym razem,powtarzał:"Wiesz Aniołku...Kocham cię...jesteś dla mnie wszystkim...czego chcę i potrzebuję.Jesteś taka piękna i utalentowana....a mimo wszystko,otulona niesprawiedliwością".
A wła....
-Ivy!-powiedział dominująco,lecz błagalnie...przerywając mi moje rozmyślenia.-Proszę...błagam...powiedz coś....-szeptał,ściskając mnie za dłoń.
Spojrzałam na niego i...
<włączcie https://www.youtube.com/watch?v=FUcZlxnvw_E>
-Interesują mnie ludzie..którzy mają..dość nieforemne gusta-tłumaczyłam wolno.-Są zamknięci..a jednocześnie tak otwarci...pogrążają się w pasjach,świata......którego nie ma.Jedyną odskocznią jest ich,jeden lub dwa % przyziemności,lecz i tak jedną nogą stoją tam gdzie stać się nie da.-mówiłam.-Mają swoje fobie,zainteresowania,przeżycia...potrafią się utożsamić,z czymś czego niema.,a jednocześnie...zrobić to samo ze sobą.-pogrążałam się w słowach,bez ustanku-Lecz robią to nieświadomie!Interesujące jest to,że żyję wśród takich osób!-rzuciłam ze zdziwieniem.-Czasem chcę być taka jak oni.....ale mój świat rożni się od ich...i choćbym mocno chciała....nie potrafię.-dochodziłam do pewnych wniosków-Oni są przeciwnością samych siebie...a to jest zabawne.....patrząc na siebie..też jestem jednym wielkim przeciwieństwem....lecz nie jestem...hahha.-to było tak zabawne.-Chcę być kimś kim nie jestem.-stwierdziłam-Duże się w balonach..i w rzeczach dość niefortunnych....a mimo to...i tak nie dochodzę to porozumienia między sobą!Wszystko co wywodzi się z moich ust...nie jest przypadkiem.-spojrzałam na niego.-Czasem potrafię się w czymś tak zatracić,że tracę kontrolę nad sobą i tym.......co dzieje się wokół mnie...nie panuję nad tym!-opowiadałam.-Czasem zastanawiam się kim jestem..choć i tak wiem...każdego dnia,odkrywam w sobie coś.....co kiedyś nie należało do mnie...na początku się boję...lecz wiem,że to dopiero początek..tego co jeszcze.-Lou wpatrywał się we mnie,starając się coś zrozumieć.-Mówię i piszę,mimo iż nie panuję nad tym....to przytłacza,lecz goi i oddycha.-uśmiechnęłam się do siebie.-Daje przestrzeń i wolność temu co tam...haha...bawi i śmieszy,jednocześnie raniąc...i zabijając.-rzuciłam chłodno-Harmonią tego jest..jej jeden wielki brak!Wszystko co powiem,czy nawet zrobię,zależy od tego co przeżyję,chwilę lub dwie temu...tak małe rzeczy,a tak zostają i mają wpływ na to....na co nie powinny!-ucichłam zgubnie-Czuję się jak nie ja..jak pustka,wyprana bez uczuć i kolorów...a mimo wszystko wgłębi niej....jest tyle życia.-tłumaczyłam wiarygodnie.-Śpię widząc...upadam wiedząc..czuję słysząc...oddycham próbując...zasypiam myśląc..żyję pełnią;....śledzę nieświadomość...lecę...upadam..wznoszę się i żyję...ściszam się i krzyczę..śmieje się płacząc,...czerpię natchnienie z tego co aktualnie słyszę.....zarażam się czymś..co pierwszy raz...słucham w nieskończoność...tchnę życie w wyobraźnię...DUSZĘ SIĘ ODDYCHAJĄC..cierpię czując i myśląc....rozumiejąc i gubiąc...tracę..bez świadomie.-mówiłam bez tchu-Gdy nastaje cisza...ja oddycham jak kiedyś...budzę się i żyję tak..jak żyć nie chcę..Czasem nie rozumiem,dlaczego nie każdy z nas,może mieć taką wolność..jaką posiada nasza wewnętrzna równowaga!Czasem robimy krok..po czym,cofamy się do tyłu o 3.....biegniemy idąc.....upadamy podnosząc się.-tłumaczyłam.-A to wszystko jest...w głębokiej nieświadomości....W świecie zamkniętym i odizolowanym!Ciekawe...bo to nie my,mamy wpływ na otoczenie...lecz otoczenie,ma wpływa na nas...-powiedziałam spokojnie.-Brak zrozumienia i wiary...to niejedyny nasz problem.....Wiem,że masz świadomość,rozumienia tego...tylko zdziwienie i racjonalizm...nie pozwala ci na to...-dokończyłam szeptem.
Louis patrzył na mnie...jak na kompletną wariatkę....a ja po prostu..mówiłam to co czułam.
Analizując to...stwierdziłam,że mogło to dziwnie zabrzmieć....lecz zawarta w tym prawda..była rekompensatą za bezpośredniość!
Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju..pozostawiając tam Lou.Weszłam do naszego "salonu" i rozglądając się po nim...moją uwagę przykuł...BALKON.
Lekko chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi.Ostrożnie postawiłam stopę na białym puchu i wciągając rześkie powietrze do płuc...usiadłam na nim.Delikatnie się wyprostowałam i zamknęłam oczy.


....Wokół zburz,oświetlanych przez łany słońca....pod moimi nagimi stopami,rozciągał się ogród.
Zielona..niczym młode jabłko trawa...delikatnie kołysała się...w woni ciepłego wiatru.
Cichy szept..wywodził się z jego tchu.Każde słowo,wylewało się...potokiem słodkiej goryczy.
A wydęte w niemy uśmiech..pudrowe usta....ginęły w czarno-białym tle rozpaczy.
Kwitnąca nie opodal...winna róża....piła stróżę krwi.
Palce plątały się....w najpiękniejszy,życiodajny kłos...a wargi..cicho,chlipały utrapienie.
Zimna kropla rosy...opadła na rumieniący się polik...a niemy krzyk...chwycił bladą dłoń.
Ogród szlochał...gubiąc własną wartość....a łkanie..goiło,ranne sny...


                                                                     



_________________________________________
Szału nie ma...mam nadzieję,że się podobał!
Czytasz?...Komentujesz!...Prosteeee xD

                                                                       



niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 27



-Hop,hop,hop!-krzyczał czarnoskóry mężczyzna w kapturze.-W dół,w dół,w dół..jedziesz i hop!
Próbowałam bezszelestnie,przecisnąć się przez tyci otwór w drzwiach..co nie było aż tak trudne.Muzyka zagłuszała dosłownie wszystko!
Przyglądając się grupie i mężczyźnie...który ich pilnował...było widać,że nie mają lekko.Każdy detal z ich strony,musiał być widoczny i dopracowany.
-Klękasz..lewa,prawa..hop!-krzyczał.-Tył..tył..tył...schodzisz w dół..lewa,prawa i biodra!-starał się,nadrabiać ich kroki.-Lewą w dół..łapiesz..ciągniesz...ale odbij się nogą!Tak,tak,tak...i jeszcze raz!
Dosyć nieświadomie..dałam się ponieść atmosferze!Już po chwili robiłam to co oni..a nawet z lekkim wyprzedzeniem.
Muzyka była głośna...kroki-w zależności od doświadczenia-do przewidzenia..jak i do nauczenia!Tak dawno tańczyłam..że to wszystko co wokół mnie się działo,wręcz pobudzało każdy cal mnie...do takiego stopnia,że nie potrafiłam nad tym panować!
-Skacz..skacz..skacz!-mówił.-Tył i łapiesz...skok..skok..skok...padasz.-krzyczał.-Suniesz,suniesz i góra....nogi..lewa,prawa i zmiana!-powtarzał sam swoje słowa,wraz z grupą.-Na kolanach...wybij się...tak,tak,tak...super i znowu!Ręce...lewa i kwadrat...taaaak!
Gość miał serio krzepę...za to ja niezłą zabawę...skakałam z każdym z nich.
-Lewa,..prawa,robisz pięść i dobrze..góra...tak,tak..ale trzymasz krocze i ręka...nogi pracują!
Czułam się jakbym latała...nareszcie żyłam!Tak bardzo mi brakowało tej atmosfery!Duża grupa ludzi..każdy ma swój kąt na tej sali,który indywidułalizuje każdego z nas.Ten śmiech,zabawa...to wszystko nawet przy harówce,sprawia ci radość!
-Hey Now!-powtarzałam sama do siebie,słowa piosenki...która aktualnie wypełniała hangar!
Starałam się z tego czerpać,ile się dało i ile byłam w stanie!Odkąd ostatni raz tańczyłam,minęło..umm z dobre 3 lata...lecz mimo wszystko pamiętałam każdą podstawę,jakiej mnie uczono za młodu.
To co działo się w moim umyśle i to co mnie wypełniało od środka...było wprost nie do opisania!

Nagle muzyka ucichła,a wszędzie dało się usłyszeć,głębokie westchnienia i ciężkie oddechy...nawet mój przyśpieszył.Mężczyzna w kapturze,ukłonił się przed grupką ludzi i zaczął im bić bravo!Na ich twarzach malowała się duma...cud że tylko to!Są niesamowici i widać,że to co robią sprawia im przyjemność,jak i satysfakcję...co odbija się na ich występach czy próbach!
Czarnoskóry zaczął coś do nich mówić...na co oni zaczęli głośno krzyczeć,lecz po chwili ucichli,a wyraz ich twarzy nie mówił nic dobrego.
-Spójrzcie kogo tu mamy!-powiedziała-jak mniemam-dziewczyna,która znajdowała się za mną.
Chwyciła mnie za ramię i zaczęła prowadzić w stronę grupki,wcześniej tańczących osób.
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić...każdy patrzył na mnie ze zdziwieniem..możliwe że nawet złością,ale dlaczego?
-Znowu węszą!-powiedział czarnoskóry..a miny stojących na przeciw niego posmutniały.
Patrzyłam się na nich wielkimi oczami i nie wiedziałam co zrobić..
-Jak ją znalazłaś?-powiedział z powagą mężczyzna,który kierował słowa do dziewczyny za mną.
-Haha stała tu i powtarzała każdy wasz krok...tak jakby widziała go już nie raz!-powiedziała nachylając się nad mim uchem.
-Jak to?-oburzył się.
-Po prostu....-odpowiedziała bez wyrazu.
-Daj ją tu!-rzucił...zaś ona,ściskając mnie jeszcze mocniej,poprowadziła wprost na niego.
Poprawiałam bluzkę,którą ona lekko zszargała i spojrzałam na mężczyznę!Był o wiele wyższy ode mnie,miał czekoladowe oczy i ciemne włosy-zaczesane na bok-które utrzymywała czapka.
-Jak masz na imię!-powiedział spokojnie,patrząc mi prosto w oczy.
Przełknęłam głośno ślinę i klęłam w myślach na panującą wokół nas ciszę.
-Ivy.-odpowiedziałam cicho.
-Od kogo jesteś?-zmierzył mnie wzrokiem.
-To znaczy?-zapytałam niepewnie.
"O co ci gościu chodzi?"-pytałam sama siebie.
-Posłuchaj!-powiedział twardo.-W Nowym Jorku..jest dużo grup tanecznych,które pochodzą z dzielnic.-mówił spokojnie.-I wiem,że niedługo zawody..ale to że nie chce się wam ruszać dupska i głowy...to już nie mój zasrany problem!-wrzasną na całą hale...a ja przymknęłam oczy,przed jego tępiącym mnie spojrzeniem.
Cała grupka osób,jednocześnie krzyknęła "Taaa"...a mnie przeszła ciara.
-Od kiedy nas obserwujesz?Hmm?-zapytał z pogardą.
Czułam na sobie..setkę,jak nie więcej..palących we mnie dziurę spojrzeń.
-Możemy porozmawiać na osobności?-zapytałam niepewnie..jak zauważyłam nie przekonało go to.-Wszystko powiem i wyjaśnię!-powiedziałam,bardziej przekonująco.
-Dobrze.-powiedział oblizując swe,lekko spierzchnięte wargi.-Grupa!-krzykną klaszcząc w ręce,a każdy spojrzał wprost na niego.-Do szatni!-wszystkie pogardliwe spojrzenia padły na mnie.

                                                                              * * *

-Tu....trzy..cztery kamienice stąd!-odpowiedziałam.
Starałam się mu wyjaśnić,wszystko już od ponad 20 minut.
-Ahmm..i to był tylko spacer?-zapytał podejrzliwie.
-Tak.-odpowiedziałam błagalnie.
-Ummm dobrze...ale skoro Anny,mówiła że tańczyłaś tak,jakbyś znała ten układ,lepiej niż my!-powiedział lustrując mnie spojrzeniem.-Wyjaśnisz mi to?-zapytał,sądząc że kucnę.
-Tak!-odpowiedziałam pewnie,poprawiając swoja postawę...co go lekko zdziwiło.-Tańczę od 3 roku życia.-powiedziałam spokojnie,na co on wywalił oczy.-W moim życiu..dosyć sporo się wydarzyło.-rzuciłam.-I tak jakby od trzech lat nie tańczyłam..ta przerwa była dla mnie niczym wieczność!-patrzyłam w jeden punkt,który przywracał wspomnienia.-Gdy tu weszłam...ta cała atmosfera..ci ludzie...to było jak raj!-powiedziałam prychając śmiechem.-Jak już zaczęłam..nie mogłam przestać!-spokojnie spojrzałam w jego oczy,które lekko łagodniały.-To tyle.-zakończyłam.
Mężczyzna wyprostował się i chwilę myśląc...rzucił:
-Dobrze..wierzę ci!-powiedział radośnie.-Ale skoro jesteś tak dobra,jak mówiła Anny i..jak przedstawiasz to ty..toooo....czy chciałabyś z nami wystąpić?-zapytał jakby nigdy nic.
Dziwiła mnie jego propozycja....była taka nagła i nieprzewidywalna...wiedział,że trochę mnie pogubiła.
-Wiem,że to nietypowe..ale nie tańczyłaś 3 lata!-powiedział pokazując mi swoje trzy palce.-Wow..to cholernie dużo!Gdy raz miałem kontuzję-na szczęście lekką (zapewnił)-musiałem odstawić taniec na 3 miesiące....dziewczyno ja myślałem,że umrę w tym domu!-zaśmiał się...dzięki czemu lekko się rozluźniłam.-Będzie fajnie...przy okazji zobaczę na jakim jesteś poziomie i może kto wie...pojawią się jakieś miłe oferty!-powiedział wesoło zacierając ręce,na co parsknęłam śmiechem.-Jestem Joshua...ale każdy mówi mi T.O!-zaśmiał się.-A ty?
-Ivy!-odpowiedziałam rozbawiona,podając mu dłoń.
-Ślicznie!-uśmiechną się.-Ale co byś powiedziała..gdybyśmy ci coś wymyślili?-zapytała.
-Powiedziałabym:warto spróbować.
T.O chwile się zamyślił....a mnie już rozpieprzało z radości od środka!
-Co powiesz na..Chachi?-zapytał entuzjastycznie.
-Super!-odpowiedziałam z radością.
-Cieszę się..więc Chachi,witam w zespole!-powiedział śmiejąc się i tuląc mnie do siebie.
"Hahah"-zaśmiałam się w myślach.
-Teraz zostaje nam tylko...przedstawić cie grupie!-powiedział radośnie i łapiąc mnie za rękę...zaczął prowadzić na dół.
Cholera...ja to mam szczęście!Ta oferta była dla mnie wszystkim!Była jak lek na wszystko..bynajmniej w moim przypadku!Byłam tak podekscytowana..mimo iż bałam się trochę,jak mnie przyjmie reszta...biorąc pod uwagę,że jest w niej Anny!Ale,nawet jej nie dam teraz przeszkodzić,mojemu szczęściu..które raczej nie potrwa wiecznie...;/

                                                                          * * *

Spojrzałam ostatni raz w jego stronę!Kto by pomyślał..jak wiele w twoim życiu,może
zmienić,jeden,niepozorny spacer?
Na dworze,było strasznie ciemno,jedynie lekkie światło latarni,otulało ulice...które pogrążone były w ciszy.Szłam,radośnie podskakując.Ten jeden wieczór,zmienił...hmm aż tyle....
Muszę przyznać,że grupa przyjęła mnie...ummm dosyć ciepło.Każdy mi się przedstawił i opowiedział coś o sobie,było to bardzo miłe!
Joshua zaprosił mnie jutro na trening i zanim wszystko zdążyłam sobie poukładać...on poświecił mi trochę więcej czasu i opowiedział o tym..co właściwie się tu dzieje!
T.O,jest jednym z założycieli grup,jak i klubów tanecznych w NY.Grupy skaładają się z osób...ubogich.Nie każda z osób tańczących,ma jakiekolwiek środki na naukę,czy nawet studia i wybrany przez siebie kierunek.T.O,pcha każdego w stronę,rozwoju ich własnych pasji!Na swoich treningach,uczy ich pokory,wytrwałości i pracy!Wszystko dzieje się w czasie świąt..dlatego,że nie ma wtedy szkoły i dzieci nie maja innych obowiązków.Zawody są 28.W Nowym Jorku,jest bardzo dużo takich grup.Za 1 miejsce w zawodach..można dostać stypendium...dlatego każdy walczy o jak najlepszy układ i..."choreografa"!
Miło z jego strony,że robi to z własnej nie przymuszonej woli..tylko po to,aby uszczęśliwić grupkę,zupełnie obcych mu osób.
Nawet nie zauważyłam..kiedy znalazłam się tuż pod moją kamienicą.Pokręciłam ze śmiechem głową i mocno popychając drzwi,weszłam powoli do lekko ogrzanego pomieszczenia!Wzdrygnęłam się i rześko zaczęłam wchodzić na górę!
Stanęłam przed drzwiami i zaczęłam szukać kluczy..gdy...

-Kiedy nauczysz się wracać o przyzwoitej porze..hmm?-powiedziała rozdrażniona kobieta.
-Mamuś daj już spokój!-zaczęła spokojnie.
-Nie!-wrzasnęła.-Jest wigilia..powinnaś siedzieć razem z nami przy stole...a nie machać nogami w jakimś hangarze!.-warknęła.
-Dobrze..wiem i przepraszam.-powiedziała zrezygnowana.

-No..a teraz idź myj ręce i siadaj!-rzuciła spokojniej.
-Ahmmm...już..już!-odkrzyknęła.-Ummm mamo!-krzyknęła.
-Tak?
-Mogłabyś zawołać Destiny?-zapytała pośpiesznie.

-Jasne!-rzuciła sarkastycznie kobieta-Destiny..chodź tu!-wydarła się.
Po chwili,drzwi się otworzyły....a z cichych kroków,dało się wywnioskować,dwie niepozorne osoby,które zasiadły sobie na schodach.
-I co widziałaś...widziałaś jego dziewczynę?-zapytała z ciekawością i wielkim przejęciem,jedna z nich.

-Tak!-odpowiedziała desperacko.
-O boże..naprawdę?-krzyknęła ze zdziwienia.
-Ciiii--cii-cicho!-zaczęła ją uciszać.
-No dobrze..dobrze!-bąknęła.-Ale to dla mnie ważne!Nie widuję swoich dzieci...może to przez nią?Sama Anny mówiła..że ona też chce je widywać!Ja-ja nawet nie wiem,czy ona wie o ich istnieniu!-gorączkowo tłumaczyła.-Wiesz,że poznanie jej,jest dla mnie ważne..to ona była przy nim...cały czas!

-Nie martw się!-rzuciła pocieszająco.-Założę się..że ona nie wie o Ines!-mówiła.
-Ale nie widzisz..Anny mówiła,że ona przyjedzie.-westchnęła-Ona to mówiła....a jeśli się dowie...dowie się czegokolwiek.. ohhh Lea...-powiedziała zażenowana.

-Spokojnie....osobiście tego dopilnuję...aby niczego się niedowiedziała!-zapewniała.
-Obiecujesz?-zapytała niepewnie.
-Tak.
-Tooo jaka ona jest?-zapytała z ciekawością.

-Ma rude włosy....duże niebieskie oczy,jest średniego wzrostu i bardzo dobrze tańczy..tak jak..
-Damian...-dokończyła.


Wywaliłam oczy i nie wiedziałam co mam zrobić....Lea była dziś z Anny cały czas....od kiedy się pojawiłam.
Nie wierzę...a tym bardziej nic z tego nie rozumiem!
Stałam tępo patrząc w drzwi...
-O Iv....-prawie krzykną.
-Ajw Ajwajajja..Louise..aj jajajaj!-krzyknęłam wesoło i wepchnęłam Lou,ponownie do domu!
Odwróciłam się w stronę drzwi i szybko przekręciłam w nich zamek.
-Co ty robisz?-powiedział zdziwiony Lou.
-Nie istotne...-odpowiedziałam szybko.-Umówmy się...że jeśli któreś z nas..będzie kiedykolwiek na klatce...lub pod kamienicą..to nie mówisz mi po imieniu.-powiedziałam spokojnie.-Ok?-zapytałam.
-Tak...ale o co chodzi!?-zapytał zgubiony.
-Ahh..moja przeszłość po mnie wraca!-powiedziałam wymachując rękoma i wymijając Louisa.
Ominęłam go spokojnie i powędrowałam do swojego lokum.
Wciąż nie mogłam uwierzyć,że Damian miał córkę,będąc zemną,będąc z Destiny!W ogóle.."Co to kurwa ma być?!"
Nic nie rozumiałam...nic!Szczerze...to cała ta świąteczna przygoda..zaczynała mi wyłazić bokiem!
     
                                                             



____________________________________________________________
Szczerze...rozdział wyszedł jako tako...jeśli są jakiekolwiek błędy..to z góry sorry!
Czytacie...Komentujecie..prosteeee xD






wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 26



-Nic mi kurwa nie wychodzi!-krzyknęłam.
Rzuciłam miskę z-jak myślałam-czekoladową masą i osunęłam się na podłogę.
Ubabranymi w cieście rękoma,zaczęłam desperacko ocierać łzy,które co chwilę zbierały na sile.
To było tak cholernie przytłaczające.Harry był na mnie zły,a sama myśl o tym doprowadzała mnie do łez.
Siedziałam skulona pod blatem,czując pustkę w oczekiwaniu na cud!Patrząc się przed siebie,szlochałam coraz bardziej...to było okropne!Podsunęłam moje nogi,jak najbliżej siebie i marzyłam aby zniknąć.Spuściłam swoją głową w głąb moich kolan i pozwalałam mokrej cieczy-wydobywającej się z moich  oczu-swobodnie wsiąkać w materiał moich spodni.
Topiłam się w potoku myśli i wodospadzie łez,który z chwili na chwilę narastał.Sama nie wiedziałam...skąd biorą się moje humory!Wcale,nie chciałam się tym zamartwiać...bo w sumie nie było czym,ale z drugiej strony...no właśnie chyba jej nie ma!
Siedziałam w zamyśleniu...wręcz nie czując nic.Każda emocja i uczucie było stłumione i wypalone w głębi mojej pamięci..lecz na swój sposób ulotne i nieprzewidywalne.Starałam się blokować...jakikolwiek kontakt,z przytłaczającymi mnie emocjami-które według mojego światopoglądu-były zbędne w każdej sytuacji.
Czułam wewnętrzną pustkę...Której sensu wypełniania nie widziałam.Sama nie rozumiałam,co było jej podstawą,a co ruiną..w tej akurat sytuacji.
Po chwili usłyszałam trzask drzwi i zbliżające się-niezmiernie szybko-kroki.
-Hej!-powiedział wesoło Lou.-Wiesz byłem dopiero w cukierni i....-zaciął się patrząc na mnie....zaś ja zaczęłam nerwowo ocierać łzy.-Ivy co się stało?-zapytał z przejęciem.
Odrywając powoli ręce od twarzy,spojrzałam nie obecnie na szatyna.
-Bo..ja..ahh.-jąkałam się.
Zrezygnowana...ponownie spuściłam głowę i składając ręce na swym karku,ciężko oddychałam.
-Iv...-powiedział spokojnie.
Z dość dużą nie chęcią,oderwałam się od kolan i skierowałam swoją twarz ku górze.Louis stał z lekko zmartwioną miną,kierując swoją prawą dłoń..wprost na mnie.Głośno westchnęłam i powoli wyciągając swoją dłoń w przód...podając ją Lou.Po chwili byłam już w jego ramionach,które mocno mnie do siebie tuliły.
-Ej..nie przejmuj się.-szepną-Harry'emu przejdzie...więc nie myśl o tym i nie dokładaj sobie problemów!-mówił.-Ok?-zapytał.
-Tak.-powiedziałam cicho.
-To teraz ruszaj dupsko i choć!-powiedział weselej.
Powoli oderwałam się od niego i spojrzałam ze zdziwieniem."O co mu chodzi?"
-No już!-krzykną popędzając mnie.
-Al..
-Nie ma ale...ruszaj się.-powiedział przez śmiech.
-I co cię tak bawi?-powiedziałam rozzłoszczona,powoli kierując się w stronę mojego "pokoju".
-Twoja mina!-śmiał się.-Ja do ciebie-"To teraz ruszaj dupsko i choć"-a ty takie "WTF" i wgl...haha!-mówił przez śmiech.                                                                                
-Hahah.-śmiałam się.-Hahah..ależ zabawne doprawdy!-
powiedziałam sarkastycznie i zniknęłam za drzwiami mojego lokum.
Stanęłam przed dużą,starą,drewnianą szafą...w której
odziwo zdążyłam jeszcze coś pochować.Złapałam kilka
-"miarę"-wyglądających rzeczy i szybko się w nie przebrałam.
Stanęłam przed drzwiami i głęboko westchnęłam,po czym
nacisnęłam klamkę i ujrzałam czekającego po drugiej stronie Louisa.

                                                                             * * *

-Sądzisz...że to ma jakiś sens?-zapytałam,pakując sobie ponownie lody do ust.
-Wszystko ma jakiś sens!-odpowiedział z pełną buzią.
-Z pewnością.-powiedziałam odczepnie,grzebiąc łyżeczką w poszukiwaniu większej ilości mojej dotychczasowej ambrozji.
-A skąd przypadłość na ten temat?-zapytał po chwili,spoglądając na mnie.
-Nie wiem...Hmmm jutro masz urodziny!-powiedziałam weselej.
-No tak!-rzucił rozbawiony....kochałam gdy się uśmiechał.
-No i i i i...-przyciągałam.
-....iii co?-zapytał z ciekawością.
-....iiii nie dowiesz się!-krzyknęłam rozbawiona i zaczęłam biec na przód.
-Iv!-wydarł się.
-Hahah!-zaśmiałam się.
Pomijając to,że ludzie dość dziwnie na nas patrzyli..to było dobrze.Louis zabrał mnie na lody,do jednej z kawiarnio-cukierni..haha..
-Mam cię!-krzykną łapiąc mnie w tłumie.
-Aaaa..nie!-zaczęłam się śmiać.
Lou objął mnie ramieniem i zaczął prowadzić w stronę naszej kamienicy.
-To chyba ja powinnam pocieszać ciebie...a nie ty mnie.-powiedziałam spokojnie,przypominając sobie dwie sytuacje z tego przyjazdu.
-Nie.-powiedział.-Wiesz...czasem nawet najlepsi potrzebują wsparcia.-odpowiedział..hmm wręcz wymijająco.
-Oj wiesz co!-powiedziałam rozbawiona..Już miałam kontynuować gdy.-Ej,to nie jest przypadkiem Justin?-zapytałam zdziwiona,widząc ciemnego blondyna o karmelowych oczach,który właśnie wychodząc ze sklepu,ponownie skierował się w stronę wystawy.
-Nie wiem,a co?-zapytał zagubiony.
-nie..no nic..to znaczy..yy Justin!-mówiłam.-Umm..wiesz co?Zostań tu,tu w tej kawiarni naprzeciwko.Widzisz?-zapytałam,wskazując palcem na jedną z nielicznych kawiarni,znajdującej się po drugiej stronie ulicy.
-Umm tak.-odpowiedział bez wyrazu.
-To poczekaj tam..a ja zaraz wrócę!-powiedziałam pośpiesznie,przegryzając wargę.
-Dobrze.-odpowiedział spokojnie,kierując się w jej stronę.
Patrzyłam na niego przez chwilę,po czym ruszyłam przez tłum ludzi w poszukiwaniu Jusa.
-Haha...nie da się go nie zauważyć!-powiedziałam rozbawiona,spoglądając na jego cudne neonowe buty.
Przyspieszyłam krok ,po czym wręcz podbiegłam do niego..chwytając go za boki.
-No hej!-krzyknęłam wesoło.
-Aaa!-krzykną.
-Haha..serio jestem aż tak straszna?-zapytałam udając zdziwienie.-Um,wiem że nie przesadzam z makijażem i że może dziś nie za...-tłumaczyłam,spoglądając na siebie.
-Haha nie,nie...wyglądasz cudownie!-powiedział obdarowywując mnie,swym nieziemskim uśmiechem..który szybko odwzajemniłam.-Wow..Ivy!-powiedział lustrując mnie swym karmelowym spojrzeniem.-Zmieniłaś się.-mówił zdziwiony.-Do twarzy ci w rudym!-powiedział chwytając moje pasmo włosów,które szybko ułożył za moim uchem.
Nie powiem lekko się zarumieniłam.
-Słodko się rumienisz.-stwierdził z chichotem.
"Cholera zauważył"-przeklęłam się w myślach.
-Dziękuję!-odpowiedziałam,nareszcie odważając się na niego spojrzeć.-Hmm co tu robisz?-spróbowałam zmienić temat.
-Jutro święta..a ja mam dwójkę cudownych dzieciaków w domu!-powiedział z uśmiechem.-Grafik i różne..ummm po prostu nie miałem czasu!-powiedział zmartwiony patrząc na mnie.
-Wiem...-odpowiedziałam,rozumiejąc jego problemy...
-A ty?-zapytał błagalnie próbując zmienić temat.
-Wiem,że to może wydać ci się głupie...ale próbuję wnieść trochę koloru i niezależności w moje-dotychczasowe-życie!-powiedziałam ze szczerym uśmiechem.
-Nie dlaczego...to całkiem dobry pomysł!-powiedział w zamyśleniu.
-Staram się.-powiedziałam ze śmiechem,sylabizując słowa.
Justin roześmiał się i zaczął się we mnie wpatrywać.Poczułam się trochę niezręcznie...co chyba zauważył...
-Yyy..ej..bo mam do ciebie taką sprawę!-zaczął.
-Tak?-powiedziałam zdziwiona.
-Tańczysz..prawda?-niepewnie potwierdzał.
-Umm tak.-odpowiedziałam bez wahania..szukając odpowiedzi na to,do czego aktualnie dążył.
-Bo..jest taka sprawa!-powiedział.-Moja tan..
-Panie Bieber...samochód!-powiadomił go dobrze zbudowany mężczyzna,z lekką łysiną.
-Już..-bąkną,machając ręką w jego kierunku.-Wiem,że to może dziwnie zabrzmieć..ale...Możesz dać mi swój numer?-powiedział niepewnie,masując się ręką po karku.
-Jasne-roześmiałam się.
Jus podał mi swój telefon,a ja po prostu wbiłam swój numer i podpisałam się.
-Podoba się?-zapytałam pokazując mu telefon,z moją nazwą numeru "Ivy ;*"
-Haha...baa!-zaśmiał się.
-To papa.-powiedziałam smutno.
Justin podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
-Nie smuć się..jeśli się zgodzisz,to wiesz mi...zbrzydnę ci!-szepną ze śmiechem.
-Jeśli ta propozycja dotycz przebywania w twoim towarzystwie 24 godziny na dobę..to wiedz że odpowiedź na nią,była,jest i zawsze będzie "TAK"'!-powiedziałam wesoło.
-Hehe cieszy mnie twój entuzjazm...ale jaka będzie odpowiedź?-zapytał ze śmiechem.-To się jeszcze przekonamy!-uśmiechną się.
Pokręciłam tylko głową,patrząc się w prost w jego karmelowe tęczówki.Justin jedynie ucałował mój polik i machając mi,zaczął powoli odchodzić.

                                                                               * * *

-Na pewno jesteś w stanie?-zapytałam nie pewnie.
-Tak jestem!-opowiedziała ze śmiechem.
-To super!-krzyknęłam radośnie.
-Haha.-zaśmiała się.-Umm dziękuję.-szepnęła po chwili.
-Ale za co?-powiedziałam zdziwiona.
-Za to,że się nim zajęłaś i w jakiś sposób...pomogłaś mi.-odpowiedziała dość niepewnie.
-Haha...zawsze służę pomocą!-powiedziałam z uśmiechem.
Pomachałam jej jeszcze i uciekłam do swojego pokoju.Eleanor wróciła do siebie i to mnie bardzo cieszy...bo co jak co,ale poronienie nie jest miłą rzeczą!
El czekała na Lou na skypie,a ja by nie wzbudzać podejrzeń,postanowiłam się czymś zająć.Wbiegłam do pokoju i chwyciłam za moją nową farbę do włosów!Postanowiłam,że dodam mojemu dotychczasowemu kolorowi trochę charakteru i bardziej go ożywię.Wyszłam z pokoju i powędrowałam do kuchni.Podeszłam do lodówki i chwyciłam za tort dla Louisa!Dziś była wigilia i jednocześnie tak ważne święto,jak jego urodziny!
Z samego rana.... no dobra o 13,wybrałam się do cukierni,która była parę kilometrów stąd..po wcześniej zamówiony tort dla niego.Był on w kształcie deskorolki ze świątecznymi detalami.Załapałam za niego i powędrowałam do "salonu",gdzie postawiłam go obok laptopa,po czym jak strzała poleciałam do łazienki!Wiedziałam że Lou zaraz wróci...wystaryczło aby tylko otworzył laptop i już miał El tylko na wyłączność!
Rozmyślając tak,powoli zaczęłam rozrabiać sobie farbę.....a po czasie stopniowo i warstwami...układać ją na włosach.Farba musiała swoje od taić,więc ja za ten czas weszłam na tt!Co dziwne,w takim budynku..ale Wi-Fi było.
Mimowolnie czas upływał,a moja farba nabierała na sile.W lekkiej obawie,aby nie przesadzić..z gromkim lenistwem zaczęłam powoli zmywać ją z włosów!
Pocierając lekko ręcznikiem twarz,osuszałam sobie włosy..nie chcąc się krzątać i na siłę szukać suszarki
Gdy moje włosy..można by rzec...nabierały :urozmaicenia"...kolorystycznego i nie tylko,postanowiłam wcisnąć się w jakieś ciuchy i trochę "pozwiedzać"!

                                                                                 * * *

Oparłam się o framugę drzwi i z nie dowierzaniem..wpatrywałam się w ich szczęście!Louis cały czas się uśmiechał i śmiał...był tak zatracony w tej chwili....jak małe dziecko w balonach!Zaśmiałam się-co prawda-sama do siebie,ale...
Po cichu i skutecznie wymknęłam się z łazienki i zwinnie powędrowałam do drzwi.Zanim się obejrzałam,byłam już w połowie drogi,na tych przeklętych schodach..i już po chwili,uderzyło mnie rześkie-jak bryza-powietrze!
Pchnęłam mocno drzwi i postanowiłam powędrować w inną niż dotąd stronę..i tak zrobiłam.Szłam sama..pustą,zaśnieżoną drogą.Nie było słychać nic...nawet grama dziecięcych pisków...lub nawet tak banalnej i rzeczywistej rozmowy!Wszystko co mijałam było pogrążone w ciszy i opustoszeniu...co zmusiło mnie do..przyśpieszenia kroku.
Szłam i szłam...a z każdym moim krokiem,było coraz gorzej(niestety nie wpadłam na to,że można się wrócić)Byłam trochę poplątana..czułam się jakbym znała to miejsce!Nie wiem skąd...ale z każdym przebytym przeze mnie metrem..czułam bliskość tego miejsca.
Było zimno i nieprzyjemnie cicho....ale....
-Co to?-powiedziałam głośniej,słysząc dobiegającą z oddali muzykę i-wprost nieuniknione-krzyki.
Postanowiłam przyspieszyć.....
Przed moimi oczami widniał ogromny....ummm-bodajże-hangar.Wewnątrz grała..naprawdę głośna muzyka,a ktoś w środku-próbując ją przekrzyczeć-starał się wydawać odpowiednie komendy!
Ciekawe...kto normalny siedzi w hangarze..w wigilię?Po za tym,..kto w ogóle mógł tam być...?
-Trzeba sprawdzić!-powiedziałam ze śmiechem do siebie i rześko ruszyłam w stronę wejścia...



niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 25



-Ale to nie może być ona...rozumiesz?!-mówiłam podenerwowana,chodząc w te i z powrotem.
-Z twojego opisu wychodzi...że jednak może.-powiedział powoli i niepewnie.
-Ale co ona by tu robiła?-próbowałam mimo wszystko zaprzeczyć prawdzie.
-Nie wiem.Może po jego śmierci,to miejsce stało się jej bliskie?-mówił.-Przecież zawsze mówiłaś,że on nigdy nie widział się w innym miejscu niż to!-tłumaczył.-Może dużo o nim jej opowiadał i przed śmiercią wybrał się tam?-za każdym jego słowem...traciłam coraz większą logikę i nadzieję na Happy End.
-I co ja teraz zrobię?-powiedziałam załamana,siadając na kanapę ze łzami w oczach.
-O boże Iv....-powiedział z litością.-Daj sobie spokój!Co masz robić?-mówił.-Niebawem spotkałyście się po 2 latach..i co?Wielka mi rzecz.-tłumaczył.
-Po 5...-dodałam spokojnie.-Nie widziałam jej odkąd zniknął Damian i od czasu śpiączki-+ - wyjazd-..to o ile liczyć umiem...2 lata!Do tego dochodzi jej załamanie-od razu po oświadczeniu jej o jego chorobie.-tłumaczyłam.-Leczyła się przez...hmm 3 lata...ale i tak jej nie zapomnę!Ona jest taka jak on,nie do zdarcia.Od niej,tak jak i o od niego...nie uciekniesz.-dodałam smutno.
-Ach..no ale z drugiej strony,co może się stać jeśli się spotkacie?-zapytał z nie zrozumieniem.
-A wszystko!-powiedziałam wymachując rękami.
-Ivy..czy ty aby trochę nie dramatyzujesz?-zapytał nie pewnie.
-Nie...nie rozumiesz że on mówił jej wszystko?-powiedziałam jakby to była najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.-Ona wie więcej niż my wszyscy o jego chorobie...a tym bardziej o śmierci!
Byłam w rozsypce!Cała moja przeszłość..wróciła do mnie jak bumerang...a tak bardzo chciałam o niej zapomnieć.Ile razy bym się nie starała aby wszystko było dobrze,inaczej,choć raz w życiu po mojej myśli...tym bardziej wszystko się pierdoliło!
Zacisnęłam zęby i marzyłam aby zniknąć!To wszystko tak strasznie mnie przytłaczało!
-Ivy,proszę nie płacz...-usłyszałam spokojny,zrezygnowany głos w słuchawce.-Proszę...ja wiem że to ciężkie..ale dasz radę!Chcesz się teraz tym truć?-starał się mnie wspierać.
-Nie ale...dobra nie ważne.Zapomnijmy o tym!-rzuciłam bezradnie.
-Ale obiecaj mi,że się nie podłamiesz!-mówił.
-Obiecuję.-powiedziałam cicho.
-No i tego się trzymaj.-powiedział weselej.-Jakbyś coś wiedziała więcej...lub jakby coś się wydarzyło..to...
-Powiem ci.-powiedziałam spokojnie.
-No...mam nadzieję!-powiedział..jak czuje z uśmiechem.
-To do...-plątałam się.
-...następnego telefonu.-dokończył ze śmiechem.
-Taaaa...-odpowiedziałam nie obecnie.
-Ej...miałaś nie smutać...-powiedział zrezygnowany.
-Wiem wiem,ale...-odrzekłam.
-Nie ma ale...Iv błagam...
-No dobrze już....już słyszysz,już jest dobrze!-mówiłam przekonywująco,poddając się.
-I tego się trzymaj....-powiedział wesoło.
-To papa.
-Pa/...
Odłożyłam telefon na stolik i kładąc się na kanapę,wpatrywałam tempo w sufit.To wszystko zdawało się być błahostką..ale w rzeczywistości przerastało mnie na każdym kroku.Czego ona musiała być tu..a tym bardziej teraz!?Dlaczego?Nie dość,że jej braciszek mnie nawiedza...to teraz ona!
Rozmowa z Dawidem-choć tego nie słychać...a tym bardziej nie widać-to pomogła mi.Uświadomiłam sobie,że nic nie dzieję się bez powodu!
Ale co jest powodem spotkania,siostry Damiana?

                                                                            * * *

-Hej piękna,co smutasz?-powiedział zdziwiony Louis,wrzucając torby na blat kuchenny.
Podciągnęłam nogi jeszcze bardziej do siebie i spojrzałam tempo na szatyna.
-Ej...co jest?-powiedział ciut poważniej.
Przełknęłam ślinę,wiedząc że do póki mu nie powiem,on nie skończy mnie męczyć.Pokiwałam do niego palcem,aby się przysuną-co zrobił natychmiastowo-.Głośno westchnęłam i doszłam do wniosku,że muszę coś palnąć.
-Bo...-jąkałam się,wymyślając co dalej.-Bo...ahh.Pamiętasz dzień mojego lotu?-zapytałam niepewnie.
-Tak.-odpowiedział bez wahania,szukając dziury w całym,co mogło się wtedy stać.
-No i wtedy...-mówiłam,a on coraz uważniej się mnie przysłuchiwał.-..wtedy Hazz..miał mi zrobić herbatę...ale nie zrobił mi jej!-bąknęłam.
Że co?-pomyślałam.Dobra..gadanie na czekaniu-bezbłędne-...myślenie na czekaniu-porażka-!
Lou roześmiał się i pokręcił głową.
-Chyba to nie jest prawdziwy powód,ale jeśli nie.....
-...mam zamiaru cię męczyć i obarczać pierdołami...to moja wersja jest dobra?-powiedziałam weselej.
Louis tylko słabo się uśmiechną i lekko odsuną się ode mnie.
-To możeee...wynagrodzę ci tą herbatę i sam ją zrobię?-zapytał..już sam nie wiedząc co zrobić.
-Jeśli byś mógł?-powiedziałam rozkosznie.
-Jasne!-uśmiechnął się.
Ulżyło mi,na samą myśl,że on jeden-choć tego nie wie-to najbardziej mi pomaga!
Gdy Lou zajął się robieniem herbaty,ja pobiegłam do naszego "salonu" i zaczęłam szukać czegoś..w co można włożyć płytę.
Po dość sporych poszukiwaniach..znalazłam jakiś odtwarzacz.Pobiegłam do mojego pokoju i zaczęłam grzebać w mojej torbie!Muszę przyznać,że wywróciłam ją do góry nogami...ale płytę znalazłam.
Wyszłam powoli z pokoju i z nienagannym spokojem zaczęłam dochodzić do porozumienia z odtwarzaczem.
Włożyłam powoli płytę i włączyłam pierwszy utwór z niej.Lekko podgłośniłam i zaczęłam nucić pierwsze słowa...

Nie wiem jak mam to zrobić, ona zawstydza mnie, 
Strach ma tak wielkie oczy, wokół ciemno jest,

  
Czuję się jak Benjamin i udaję, że śpię,
Może walnę kilka drinków, chyba nakręcą mnie,
Nakręcą mnie! 

Nie wiem jak mam to zrobić, by mężczyzną się stać,
I nie wypaść ze swej roli, tego co pierwszy raz,

Gładzę czule jej ciało, skradam się do jej ust,
Wiem, że to jeszcze za mało, aby ciebie mieć, 
No aby mieć! 

Czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec,
Muszę mieć, muszę ją mieć,
Czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec,
Muszę mieć, muszę ją mieć,
Nie mogę tak odejść, gdy kusi mnie grzech, 
Muszę mieć, muszę ją mieć..

I wtedy wszystko-jak zwykle-wróciło...

-Ej młoda...tylko nas nie sypnij!-zagroził ze śmiechem.
-Dobrze.-powiedział ściszonym głosem,starając się ukryć za drzwiami swojego lokum.
Damian spojrzał na mnie z kuszącym uśmiechem i łapiąc klucze od swojego auta,złapał mnie w tali i zaczął powoli wyprowadzać z domu.
Byłam tak uradowana,że mimo wszystko będę miała wakacje,a nie treningi od 5 do 5.

Zaczęliśmy powoli schodzić po schodach,gdy w drzwiach ponownie pojawiła się postać dziewczyny.
-Akhm!-odchrząknęła.
Oboje odwróciliśmy się w jej stronę.Z intensywnej czerni hebanu jej włosów,wyłoniły się zielone niczym szmaragd oczy i pełne wiśniowe usta.
-Uważajcie na siebie.-pisnęła cicho i niepewnie.
-Jasne!-mruknął do niej i spojrzał z zadziornym uśmiechem na mnie.


...W środku panował chaos,ale upijając kilka łyków alkoholu,nic nie było w stanie nam przeszkodzić.
Po czasie zaczynałam czuć się coraz lepiej i lepiej!
Siedziałam przy barze,na kręconym taborecie,tuż obok niego i powoli wchodziłam w atmosferę.
Nagle usłyszałam tak dobrze znaną mi piosenkę...

-"Czerwony Jak Cegła"!-krzyknęłam z niedowierzaniem do Damian.
On zaś uśmiechną się i łapiąc mnie za dłoń...zaciągną na środek sali.Przyciskając mnie do siebie,tak mocno jak tylko mógł,umieścił swoją dłoń na mych biodrach i stopniowo ustawiając..zaczął kołysać się w rytm piosenki.
Po czasie załapałam na jakiej podstawie jest jego ruch.Tańczyliśmy merengue...jak w "Dirty Dancing".
On mocno trzymał mnie ku sobie i bezczelnie emanował biodrami w moje,kierując i wprowadzając w rytm.Po czasie stawało się to coraz bardziej namiętne i pełne empatii.Jego usta wpijały się w moje,co kilka taktów.Każdy na sali wpatrywał się w nas i gwiżdżąc bił bravo,zaś my pochłanialiśmy siebie na wzajem...

-Co to jest?-zapytał zdziwiony Lou,wchodząc do pokoju z moją herbatą.
-E..a t-to tak?-zapytałam otrząsając się.
Louis tylko pokiwał głową.
-Dżem!-odparłam nie obecnie,pozostając jedną nogą w mojej wyobraźni.
-Co?-powiedział zdziwiony Lou.-Skąd to w ogóle masz?-zapytał.
-Wychowałam się na tym.-rzuciłam.-Mój tato darzył miłością ten zespół.Gdy się urodziłam wpoił tę miłość we mnie..dostałam tę płytę od niego,gdy miałam 13 lat!Nigdy się tak nie cieszyłam jak wtedy.-mówiłam.
-To dość ciekawe.-odparł nie obecnie.-A o czym jest ta piosenka?-zapytał.
-Więc...
I zaczęłam mu tłumaczyć ją tak dobrze,jak tylko mogłam.Lou był trochę bardziej dociekliwy i pytał o każdy szczegół historii tego zespołu.Miło mi się z nim rozmawiało na ten temat,gdyż "Skazanego na Bluesa" oglądałam z dziesięć tysięcy razy.

-No i wtedy on ja przyjął i...
-Telefon.-powiedział Lou.
-I co się znowu urodziło?-powiedziałam zirytowana,podnosząc się niechętnie z kanapy.
Louis tylko się zaśmiał,a ja byłam już w pokoju.Podbiegłam do nocnej szafki i nie patrząc kto to,po prostu odebrałam.
-Tak.-powiedziałam pośpiesznie.
-Co znaczy "tak"?-powiedział podenerowany głos po drugiej stronie.
-To co właśnie ma znaczyć?-odpowiedziałam pytaniem..na pytanie.
-Czego nie odbierałaś,nie pisałaś?-zapytał.
-O boże Hazz...haha bo telefon mi się rozładował!-powiedziałam rozbawiona jego bulwersacją.
-I co cię bawi?-zapytał zdziwiony,lecz bardziej spokojnie.
-Ty!-powiedziałam.
-Jasne...ej słońce,wiesz  może przypadkiem gdzie jest Louis?-zapytał dziwnie.
-Tak.-odpowiedziałam ze spokojem.-Siedzi w "salonie".
-Jak to.."siedzi w salonie"?-powiedział zdziwiony.
-Normalnie!-rzuciłam.
-Że co?-prawie że krzykną.-To mnie nie chcesz zabrać?Bo mnie kochasz i nie chcesz mi odbierać świąt,a takiego Lou to sobie wzięłaś?-powiedział oburzony.
-Haha Lou jest w dołku..to 1.2 nie wzięłam go do siebie,jesteśmy w NY.-odpowiedziałam bez problemu.
-W Nowym czym?-krzyknął.
-Harry...-powiedziałam spokojnie.
-Nie,nie Harry.-odpowiedział ze złością.-Chciałem spędzić z tobą-choć trochę- czasu,być przy tobie-tak długo jak mogę-...a ty robisz i tak wszystko na przekór!-powiedział smutno.-Nie rozumiem ciebie,sztuka bycia razem..nie polega na wytrzymaniu jak najdłużej w rozłące...a razem.-dodał smutno.
A jego co tak wzięło na sentymenty.Przecież nie zrobiłam niczego złego...chyba!
Chciałam tylko pomóc Lou...boże!Może ja naprawdę go zraniłam...
-Hazz...-mówiłam zrezygnowana.
-Nie ważne..-rzucił obojętnie.
-Ale dla mnie tak!-powiedziałam stanowczo.
-Posłuchaj..nie mam już dziś na to ochoty.-dodał.
-Nie wykręcaj się.-mówiłam.-Hazz zrozu...-i w tym właśnie momencie połączenie zostało przerwane.
Rzuciłam telefonem o ścianę,a on ani drgną.
Wkurzona ruszyłam do szafy i zaczęłam przebierać w ciuchach.        
Nałożyłam pierwsze lepsze ubrania i z hukiem...wyszłam z pokoju.
-I co tam?-zapytał ciekawie Lou.
-Nic!-odpowiedziałam chamsko.
-Uuu..-syknął.-Aż tak źle?-zapytał niepewnie.
-Tak!-warknęłam.
-G-gdzie idziesz?-lekko zapytał.
-Na zakupy!-odpowiedziałam..a jedyne co uzyskałam,to mina typu "WTF?".-Za 2 dni święta...radujmy się Kurwa!-rzuciłam sarkastycznie wychodząc z domu,a mimo wszystko śmiech Louisa był wstanie przebić się przez drzwi.
Zarzuciłam torbę na ramię i zaczęłam szybko i nerwowo schodzić po schodach.To tak bolało..słyszeć go tak przybitego.No dobra,gdybym się dowiedziała,że Hazz zamiast na święta,poleciał z moją najlepszą przyjaciółką do...no nie wiem LA.Do tego,przed samym wyjazdem,robiłby mi sceny,że mnie kocha i nie zabierze mi świąt...dobra jestem "Pieprzoną,egoistyczną,suką"...ale przecież nie chcę go ranić!
Zaczęłam coraz szybciej zbiegać ze schodów,by jak najszybciej zagłuszyć myśli.Wybiegłam z budynku jak poparzona i zaczęłam kierować się w stronę centrum.Na ulicy była pustka...lecz gdy byłam coraz bliżej obejścia kamienic..zaczynałam słyszeć głosy.Przyśpieszyłam krok i starałam się ominąć ludzi...lub ich wyminąć.
-Ach...przepraszam!-usłyszałam miły,niepewny i ciepły głos.
Czego ja zawsze muszę na kogoś wpadać?-krzyknęłam w myślach.
-Spoko,nic się nie stało.-odpowiedziałam pośpiesznie i mimowolnie spojrzałam w górę.
Jej szmaragdowe oczy,wyłaniały się z cienia intensywnego hebanu.Z lekkim niedowierzaniem,jej oczy lustrowały mnie...wręcz wewnątrz,a wiśniowe usta wydęły się w grymas.
-Ivy.-bardziej potwierdzała...niż pytała.
Jej wzrok zmienił się,w nie pożądaną chytrość i pogardę...z którą już po chwili,wpatrywała się w moje nie skalane błękitne tęczówki.
-5 lat..a ty tu?!-powiedział zdziwiona.-Ciekawe...-mruknęła i wyminęła mnie jednym...sprawnym ruchem.
Co..to miało być?-pomyślałam.
Stałam jak wryta i wpatrywałam się w dal...coś tak na pozór niewielkiego,a mimo wszystko uwierającego!