czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział 28


-Cholera!-bąknęłam,potykając się o kupkę ubrań.
Spojrzałam na nią i pokręciłam głową,ponownie kierując się w stronę łazienki.Cóż..mieszkanie z Louisem,ma swoje plusy..i minusy...a szczególnie,gdy do tego wszystkiego..dochodzę jeszcze ja!
Niestety musiałam odstawić moje myśli,na boczny plan i zająć się RZECZYWISTOŚCIĄ!
Wleciałam do łazienki i zajęłam się moją "poranną"..toaletą.Wzięłam szybki prysznic,umyłam zęby,rozczesałam włosy i...ubrałam się w coś luźnego:    
Wszystko było w jak najlepszym porządku....kogo ja oszukuję?Wszystko mi się sypie....ale zadręczanie się tym...jest wbrew mojej logice...pomijając fakt,że nie żyję według-jakiejkolwiek-logiki!Westchnęłam i naciskając-jak najciszej się dało-klamkę,opuściłam dom!Zbiegłam po schodach i pchnęłam mocno drzwi.Chłodne i jednocześnie rześkie powietrze,uderzyło moją twarz..tuląc ją,lekką ciarką.Wzdrygnęłam się i kierując się w stronę hali...delikatnie ożywiłam mój,dotychczasowy krok.
Wszędzie było cicho i pusto....a brak zajęcia..przyprawiał mnie o te,karygodne myśli!Przez całą noc..dosłownie..myślałam o jego córce.Byłam ciekawa tego...jak wygląda..jak się wychowywała,a przde wszystkim.."gdzie"?Było sto pytań do..i zero odpowiedzi!Lecz jedno z nich...biło wszystkie inne na głowę...
Jak?
Kiedy?
Gdzie?
I...i dlaczego?
Wątpię,bym kiedykolwiek..dostała na to pytanie..pytania...jakąkolwiek sensowną odpowiedź!Jedyne fakty..jakie mogłam z tego wyciągnąć..to to,że Destiny jest jej matką.Nie jestem pewna..lecz wychodzi na to,że Anny się nią zajmuje...ale dlaczego?Co jej to daje?
Gubiłam się i zaczynałam się czuć....a raczej już byłam...jak dziecko we mgle!

                                                                                  *  * *

-No hej!-krzyknęła łapiąc mnie za ramię,Lea.
Przed moimi oczami,ukazała się dziewczyna,średniego wzrostu,kręcone czarne włosy..umm do ramion.Wydęte w uśmiech,malinowe usta i duże niebieskie oczy.
-Hej,hej.-odpowiedziałam pośpiesznie.
Nie chciałam aby wiedziała,lub podejrzewała..-cokolwiek-na temat tego co wiem!W tym przypadku....powiedzenie-"Przyjaciół trzymaj blisko,ale wrogów...jeszcze bliżej-jest strzałem w dziesiątkę!
-Co tam?-zapytała wesoło.
-Umm wszystko dobrze...a u ciebie?-nie wiedziałam jak z nią rozmawiać...niestety,ale to wszystko mnie przerastało.Świadomość tego,że ta suka coś wie..wie o mnie i o moim życiu...doprowadzała mnie do szału!Do tego dochodziło to dziecko i..i ja!Do oczu cisnęły mi się łzy.Nie obchodzi mnie to,co ON..robił za moimi plecami,nie odgrywa to teraz w moim życiu,żadnej roli!Ale dlaczego,ja zawsze muszę,brać w jego..niefortunnych "wpadkach"....udział?
-W sumie to nic!-odparła obojętnie.-Mam pytanko?-powiedziała wesoło.
"No zaskocz mnie"-krzyknęłam sarkastycznie w myślach.
-Hmmm?
-Tak w ogóle..to co robisz w Nowym Jorku?-zapytała z ciekawością.
I teraz błagałam..aby czas się zatrzymał!Pytanie..zapewne nie było przypadkowe,a moja odpowiedź na nie...może mieć wielkie znaczenie!Musiałam analizować,wszystko...co wczoraj powiedziały,a jednocześnie trzymać się swojego zdania.Chciałam powiedzieć..."Wiesz...to wszystko było przypadkiem...tak po prostu...i to nie było złe!Ale drugostronnie....chciałam jej wygarnąć i uświadomić sobie....jaki udział i jaką rolę..odgrywam w tej zabawie?Ale...wszystko w swoim czasie...haha
-Wiesz...to wszystko było przypadkiem...tak po prostu!-bąknęłam z uśmiechem...bardziej do siebie...niż do niej.
-Jesteś pewna?-zapytała.-Bo wiesz....nic,nie dzieje się bez powodu!-rzuciła dumnie z nutką..tajemnicy.Tak jakby chciała,upewnić się,w swoich przekonaniach!
-Haha....każdy dzień tu...potwierdza mi to "stwierdzenie"....i czym dłużej tu jestem..tym więcej się dowiaduję....-przerwałam efektownie.
-O czym?-zapytała nerwowo....haha....
-O mnie...o mojej...przeszłości!-odpowiedziałam tajemniczo.
-Co masz na myśli?-zapytała zgubiona,lekko przymrużając oczy.
-Ty...-zaakcentowałam.-...wiesz to najlepiej.-dokończyłam i odwracając się w drugą stronę..poszłam się ustawić i porozmawiać z "ludźmi".

                                                                      * * *

Wszystko ze mnie spłynęło..czułam się wolna...Gdy tylko zaczęła lecieć muzyka...cskbcfkjwbj!
To wszystko co się działo....działo się za szybko...to logiczne...bynajmniej dla mnie!Nie rozumiałam,czego każdy robił z tylu rzeczy,aż tak wielką tajemnicę...czy nie można po prostu stanąć i powiedzieć?Boże..!Najgorsze w tym wszystkim...jest to,że nie miałam w nikim wsparcia!Nie mogłam.....a bardziej nie chciałam...zadręczać tym nikogo z moich bliskich!Doszłam do wniosku,że nie mogę na to..tak po po prostu..ummm "srać"....ale z drugiej strony...im mniej wiem..tym raczej lepiej.Koszmarrrr....
W sumie..miałam jeszcze Dawida...którego na pewno,by to zainteresowało.
Dałam sobie spokój....i zajęłam się tym...co mimo wszystko..jest dla mnie ważne....
Każdy skakał i nucił sobie słowa piosenki.T.O jak zwykle...starał się przekrzyczeć muzykę i dać nam jak najwięcej wskazówek.
Tańczyliśmy już z dobre..ummm 2 godziny?Nikt chyba tego nawet nie odczuł....
-Posłuchajcie!-zaczął.-Jak wiecie..każdy przed zawodami..musi pokazać-swój-...swój indywidualny układ!-krzykną,a każdy zaczął coś krzyczeć...haha ale mniejsza.-Więc....do roboty...ruszać dupska!-zaśmiał się.-Ogólny..macie opanowany...więc...zostają wam jeszcze 3 dni.-zaczął pokazywać palcami.-3 dni...do opanowania tego...czego jeszcze nie ma..haha to straszne.-przyznał z rozbawieniem.
Każdy z nas wymienił,ze sobą zdanie i dochodził do porozumienie w sprawie następnego treningu.Mimo wszystko,chciałam zapomnieć...
Patrząc na tą sprawę,....nie wiedziałam czy mam płakać...czy raczej się śmiać!Wiem,że mówię to tak...umm bez emocji i jakiegokolwiek wyrazu...ale teraz nie mam głowy do tego,aby się tym zajmować.To brzmi trochę dziwnie,ale taka jest prawda!Damiana tu nie ma,...i już nigdy nie będzie...a to co zostawił na tym świecie po sobie....to nie jest mój problem!
Złapałam swoją torbę i żegnając się z innymi..po prostu stamtąd wybiegłam.Idąc nie wiedziałam co robić...nie chciało mi się wracać do Louisa,a tym bardziej zostawiać tam!
Dziecko we mgle...
Chwyciłam za telefon...i nawet nie wiem po co...ale zaczęłam dzwonić...Byłam tak zgubiona....we wszystkim,wszystko co widziałam,to mnie przytłaczało!
-Tak?-odezwał się zachrypnięty głos,po drugiej stronie.
Tak dawno go nie słyszałam...tak bardzo za nim tęskniłam...tak cholernie go potrzebowałam...To co dawało mi tyle bezpieczeństwa i miłości...
-Potrzebuję ciebie..-wyszeptałam,a na moim policzku,pojawiła się mokra stróżka...
Cisza...to co dało się między nami usłyszeć....łzy leciały mi,niekontrolowanym potokiem....
-Harry..-szepnęłam.
Nie rozumiałam jego..a tym bardziej siebie...
-Harry!-wrzasnęłam...-Pomóż mi...-delikatnie się uciszyłam.
Cisza...ponownie została moją odpowiedzią...rzuciłam telefonem o asfalt..i jakby nigdy nic...po prostu zaczęłam biec.Miałam dosyć tego,że zawsze muszę,być do czegoś przywiązana i wplątywana!Kochałam mieć wszystko,gdzieś...i uciekać od tego...co mnie niszczyło..nie patrząc na innych i konsekwencje!

                                                                           * * *

-Ivy.-usłyszałam czyjś głos...był to Lou.
Zakryłam się jeszcze mocniej kołdrą i nie pozwoliłam,dłużej się katować myślom.
-Ivy...no proszę..-szeptał zrezygnowany.
Ilekroć bym mu mówiła i ilekroć tłumaczyła...o tyle moją odpowiedzią będzie cisza...
-Ivy...-prosił.
Pustka była odpowiedzią na zgubę...i na wewnętrzną równowagę.
-Ivy...-szeptał.
Brak uczucia....otaczał każdy mój gest.
-Ivy..otwórz te cholerne drzwi...bo ci pomogę!-rzucił groźnie.
Wstałam...tak bardzo tego nie chciałam..Podeszłam do drzwi i niechętnie chwyciłam za klamkę....otworzyłam!Po drugiej stronie,stał zdenerwowany szatyn,z troską w oczach.Spojrzałam na niego nieobecnie i...odwracając się,poszłam w stronę łóżka...na które bezwładnie opadłam.
Po chwili Lou,był tuż obok mnie.Chwycił mnie za dłoń i kucną...wpatrując się we mnie,swoimi niebieskimi tęczówkami.
-Iv...-powiedział spokojnie.-Nie możesz tak...Nie wychodzisz z domu,już 3 dni...-mówił wolno.-Możesz powiedzieć co się stało?-zapytał.
Cisza...Nie byłam pewna,każdego mojego kroku.Patrzyłam na niego tempo i bez najmniejszego wyrazu.To wszystko nie miało..hmmm,najmniejszego sensu!
Zadzwoniłam do niego-choć nie wiem po co-Powiedziałam mu,to,co w danej chwili czułam...a on....tak po prostu ucichł.
Moje myśli...były silniejsze niż słowa,a każdy gest...był błaganiem o pomoc!Ja-ja naprawdę nie wiedziałam...co wokół mnie się dzieje.
Nie powinnam na to zwracać uwagi...ale nurtowało mnie to...od kiedy Damian ma córkę?Kiedy to zrobił i dlaczego?Niby nie powinno mnie to obchodzić...ale...Jak tylko sobie przypomnę...te wszystkie chwile z nim.To ile razy,patrzył się w moje oczy i za każdym razem,powtarzał:"Wiesz Aniołku...Kocham cię...jesteś dla mnie wszystkim...czego chcę i potrzebuję.Jesteś taka piękna i utalentowana....a mimo wszystko,otulona niesprawiedliwością".
A wła....
-Ivy!-powiedział dominująco,lecz błagalnie...przerywając mi moje rozmyślenia.-Proszę...błagam...powiedz coś....-szeptał,ściskając mnie za dłoń.
Spojrzałam na niego i...
<włączcie https://www.youtube.com/watch?v=FUcZlxnvw_E>
-Interesują mnie ludzie..którzy mają..dość nieforemne gusta-tłumaczyłam wolno.-Są zamknięci..a jednocześnie tak otwarci...pogrążają się w pasjach,świata......którego nie ma.Jedyną odskocznią jest ich,jeden lub dwa % przyziemności,lecz i tak jedną nogą stoją tam gdzie stać się nie da.-mówiłam.-Mają swoje fobie,zainteresowania,przeżycia...potrafią się utożsamić,z czymś czego niema.,a jednocześnie...zrobić to samo ze sobą.-pogrążałam się w słowach,bez ustanku-Lecz robią to nieświadomie!Interesujące jest to,że żyję wśród takich osób!-rzuciłam ze zdziwieniem.-Czasem chcę być taka jak oni.....ale mój świat rożni się od ich...i choćbym mocno chciała....nie potrafię.-dochodziłam do pewnych wniosków-Oni są przeciwnością samych siebie...a to jest zabawne.....patrząc na siebie..też jestem jednym wielkim przeciwieństwem....lecz nie jestem...hahha.-to było tak zabawne.-Chcę być kimś kim nie jestem.-stwierdziłam-Duże się w balonach..i w rzeczach dość niefortunnych....a mimo to...i tak nie dochodzę to porozumienia między sobą!Wszystko co wywodzi się z moich ust...nie jest przypadkiem.-spojrzałam na niego.-Czasem potrafię się w czymś tak zatracić,że tracę kontrolę nad sobą i tym.......co dzieje się wokół mnie...nie panuję nad tym!-opowiadałam.-Czasem zastanawiam się kim jestem..choć i tak wiem...każdego dnia,odkrywam w sobie coś.....co kiedyś nie należało do mnie...na początku się boję...lecz wiem,że to dopiero początek..tego co jeszcze.-Lou wpatrywał się we mnie,starając się coś zrozumieć.-Mówię i piszę,mimo iż nie panuję nad tym....to przytłacza,lecz goi i oddycha.-uśmiechnęłam się do siebie.-Daje przestrzeń i wolność temu co tam...haha...bawi i śmieszy,jednocześnie raniąc...i zabijając.-rzuciłam chłodno-Harmonią tego jest..jej jeden wielki brak!Wszystko co powiem,czy nawet zrobię,zależy od tego co przeżyję,chwilę lub dwie temu...tak małe rzeczy,a tak zostają i mają wpływ na to....na co nie powinny!-ucichłam zgubnie-Czuję się jak nie ja..jak pustka,wyprana bez uczuć i kolorów...a mimo wszystko wgłębi niej....jest tyle życia.-tłumaczyłam wiarygodnie.-Śpię widząc...upadam wiedząc..czuję słysząc...oddycham próbując...zasypiam myśląc..żyję pełnią;....śledzę nieświadomość...lecę...upadam..wznoszę się i żyję...ściszam się i krzyczę..śmieje się płacząc,...czerpię natchnienie z tego co aktualnie słyszę.....zarażam się czymś..co pierwszy raz...słucham w nieskończoność...tchnę życie w wyobraźnię...DUSZĘ SIĘ ODDYCHAJĄC..cierpię czując i myśląc....rozumiejąc i gubiąc...tracę..bez świadomie.-mówiłam bez tchu-Gdy nastaje cisza...ja oddycham jak kiedyś...budzę się i żyję tak..jak żyć nie chcę..Czasem nie rozumiem,dlaczego nie każdy z nas,może mieć taką wolność..jaką posiada nasza wewnętrzna równowaga!Czasem robimy krok..po czym,cofamy się do tyłu o 3.....biegniemy idąc.....upadamy podnosząc się.-tłumaczyłam.-A to wszystko jest...w głębokiej nieświadomości....W świecie zamkniętym i odizolowanym!Ciekawe...bo to nie my,mamy wpływ na otoczenie...lecz otoczenie,ma wpływa na nas...-powiedziałam spokojnie.-Brak zrozumienia i wiary...to niejedyny nasz problem.....Wiem,że masz świadomość,rozumienia tego...tylko zdziwienie i racjonalizm...nie pozwala ci na to...-dokończyłam szeptem.
Louis patrzył na mnie...jak na kompletną wariatkę....a ja po prostu..mówiłam to co czułam.
Analizując to...stwierdziłam,że mogło to dziwnie zabrzmieć....lecz zawarta w tym prawda..była rekompensatą za bezpośredniość!
Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju..pozostawiając tam Lou.Weszłam do naszego "salonu" i rozglądając się po nim...moją uwagę przykuł...BALKON.
Lekko chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi.Ostrożnie postawiłam stopę na białym puchu i wciągając rześkie powietrze do płuc...usiadłam na nim.Delikatnie się wyprostowałam i zamknęłam oczy.


....Wokół zburz,oświetlanych przez łany słońca....pod moimi nagimi stopami,rozciągał się ogród.
Zielona..niczym młode jabłko trawa...delikatnie kołysała się...w woni ciepłego wiatru.
Cichy szept..wywodził się z jego tchu.Każde słowo,wylewało się...potokiem słodkiej goryczy.
A wydęte w niemy uśmiech..pudrowe usta....ginęły w czarno-białym tle rozpaczy.
Kwitnąca nie opodal...winna róża....piła stróżę krwi.
Palce plątały się....w najpiękniejszy,życiodajny kłos...a wargi..cicho,chlipały utrapienie.
Zimna kropla rosy...opadła na rumieniący się polik...a niemy krzyk...chwycił bladą dłoń.
Ogród szlochał...gubiąc własną wartość....a łkanie..goiło,ranne sny...


                                                                     



_________________________________________
Szału nie ma...mam nadzieję,że się podobał!
Czytasz?...Komentujesz!...Prosteeee xD

                                                                       



niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 27



-Hop,hop,hop!-krzyczał czarnoskóry mężczyzna w kapturze.-W dół,w dół,w dół..jedziesz i hop!
Próbowałam bezszelestnie,przecisnąć się przez tyci otwór w drzwiach..co nie było aż tak trudne.Muzyka zagłuszała dosłownie wszystko!
Przyglądając się grupie i mężczyźnie...który ich pilnował...było widać,że nie mają lekko.Każdy detal z ich strony,musiał być widoczny i dopracowany.
-Klękasz..lewa,prawa..hop!-krzyczał.-Tył..tył..tył...schodzisz w dół..lewa,prawa i biodra!-starał się,nadrabiać ich kroki.-Lewą w dół..łapiesz..ciągniesz...ale odbij się nogą!Tak,tak,tak...i jeszcze raz!
Dosyć nieświadomie..dałam się ponieść atmosferze!Już po chwili robiłam to co oni..a nawet z lekkim wyprzedzeniem.
Muzyka była głośna...kroki-w zależności od doświadczenia-do przewidzenia..jak i do nauczenia!Tak dawno tańczyłam..że to wszystko co wokół mnie się działo,wręcz pobudzało każdy cal mnie...do takiego stopnia,że nie potrafiłam nad tym panować!
-Skacz..skacz..skacz!-mówił.-Tył i łapiesz...skok..skok..skok...padasz.-krzyczał.-Suniesz,suniesz i góra....nogi..lewa,prawa i zmiana!-powtarzał sam swoje słowa,wraz z grupą.-Na kolanach...wybij się...tak,tak,tak...super i znowu!Ręce...lewa i kwadrat...taaaak!
Gość miał serio krzepę...za to ja niezłą zabawę...skakałam z każdym z nich.
-Lewa,..prawa,robisz pięść i dobrze..góra...tak,tak..ale trzymasz krocze i ręka...nogi pracują!
Czułam się jakbym latała...nareszcie żyłam!Tak bardzo mi brakowało tej atmosfery!Duża grupa ludzi..każdy ma swój kąt na tej sali,który indywidułalizuje każdego z nas.Ten śmiech,zabawa...to wszystko nawet przy harówce,sprawia ci radość!
-Hey Now!-powtarzałam sama do siebie,słowa piosenki...która aktualnie wypełniała hangar!
Starałam się z tego czerpać,ile się dało i ile byłam w stanie!Odkąd ostatni raz tańczyłam,minęło..umm z dobre 3 lata...lecz mimo wszystko pamiętałam każdą podstawę,jakiej mnie uczono za młodu.
To co działo się w moim umyśle i to co mnie wypełniało od środka...było wprost nie do opisania!

Nagle muzyka ucichła,a wszędzie dało się usłyszeć,głębokie westchnienia i ciężkie oddechy...nawet mój przyśpieszył.Mężczyzna w kapturze,ukłonił się przed grupką ludzi i zaczął im bić bravo!Na ich twarzach malowała się duma...cud że tylko to!Są niesamowici i widać,że to co robią sprawia im przyjemność,jak i satysfakcję...co odbija się na ich występach czy próbach!
Czarnoskóry zaczął coś do nich mówić...na co oni zaczęli głośno krzyczeć,lecz po chwili ucichli,a wyraz ich twarzy nie mówił nic dobrego.
-Spójrzcie kogo tu mamy!-powiedziała-jak mniemam-dziewczyna,która znajdowała się za mną.
Chwyciła mnie za ramię i zaczęła prowadzić w stronę grupki,wcześniej tańczących osób.
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić...każdy patrzył na mnie ze zdziwieniem..możliwe że nawet złością,ale dlaczego?
-Znowu węszą!-powiedział czarnoskóry..a miny stojących na przeciw niego posmutniały.
Patrzyłam się na nich wielkimi oczami i nie wiedziałam co zrobić..
-Jak ją znalazłaś?-powiedział z powagą mężczyzna,który kierował słowa do dziewczyny za mną.
-Haha stała tu i powtarzała każdy wasz krok...tak jakby widziała go już nie raz!-powiedziała nachylając się nad mim uchem.
-Jak to?-oburzył się.
-Po prostu....-odpowiedziała bez wyrazu.
-Daj ją tu!-rzucił...zaś ona,ściskając mnie jeszcze mocniej,poprowadziła wprost na niego.
Poprawiałam bluzkę,którą ona lekko zszargała i spojrzałam na mężczyznę!Był o wiele wyższy ode mnie,miał czekoladowe oczy i ciemne włosy-zaczesane na bok-które utrzymywała czapka.
-Jak masz na imię!-powiedział spokojnie,patrząc mi prosto w oczy.
Przełknęłam głośno ślinę i klęłam w myślach na panującą wokół nas ciszę.
-Ivy.-odpowiedziałam cicho.
-Od kogo jesteś?-zmierzył mnie wzrokiem.
-To znaczy?-zapytałam niepewnie.
"O co ci gościu chodzi?"-pytałam sama siebie.
-Posłuchaj!-powiedział twardo.-W Nowym Jorku..jest dużo grup tanecznych,które pochodzą z dzielnic.-mówił spokojnie.-I wiem,że niedługo zawody..ale to że nie chce się wam ruszać dupska i głowy...to już nie mój zasrany problem!-wrzasną na całą hale...a ja przymknęłam oczy,przed jego tępiącym mnie spojrzeniem.
Cała grupka osób,jednocześnie krzyknęła "Taaa"...a mnie przeszła ciara.
-Od kiedy nas obserwujesz?Hmm?-zapytał z pogardą.
Czułam na sobie..setkę,jak nie więcej..palących we mnie dziurę spojrzeń.
-Możemy porozmawiać na osobności?-zapytałam niepewnie..jak zauważyłam nie przekonało go to.-Wszystko powiem i wyjaśnię!-powiedziałam,bardziej przekonująco.
-Dobrze.-powiedział oblizując swe,lekko spierzchnięte wargi.-Grupa!-krzykną klaszcząc w ręce,a każdy spojrzał wprost na niego.-Do szatni!-wszystkie pogardliwe spojrzenia padły na mnie.

                                                                              * * *

-Tu....trzy..cztery kamienice stąd!-odpowiedziałam.
Starałam się mu wyjaśnić,wszystko już od ponad 20 minut.
-Ahmm..i to był tylko spacer?-zapytał podejrzliwie.
-Tak.-odpowiedziałam błagalnie.
-Ummm dobrze...ale skoro Anny,mówiła że tańczyłaś tak,jakbyś znała ten układ,lepiej niż my!-powiedział lustrując mnie spojrzeniem.-Wyjaśnisz mi to?-zapytał,sądząc że kucnę.
-Tak!-odpowiedziałam pewnie,poprawiając swoja postawę...co go lekko zdziwiło.-Tańczę od 3 roku życia.-powiedziałam spokojnie,na co on wywalił oczy.-W moim życiu..dosyć sporo się wydarzyło.-rzuciłam.-I tak jakby od trzech lat nie tańczyłam..ta przerwa była dla mnie niczym wieczność!-patrzyłam w jeden punkt,który przywracał wspomnienia.-Gdy tu weszłam...ta cała atmosfera..ci ludzie...to było jak raj!-powiedziałam prychając śmiechem.-Jak już zaczęłam..nie mogłam przestać!-spokojnie spojrzałam w jego oczy,które lekko łagodniały.-To tyle.-zakończyłam.
Mężczyzna wyprostował się i chwilę myśląc...rzucił:
-Dobrze..wierzę ci!-powiedział radośnie.-Ale skoro jesteś tak dobra,jak mówiła Anny i..jak przedstawiasz to ty..toooo....czy chciałabyś z nami wystąpić?-zapytał jakby nigdy nic.
Dziwiła mnie jego propozycja....była taka nagła i nieprzewidywalna...wiedział,że trochę mnie pogubiła.
-Wiem,że to nietypowe..ale nie tańczyłaś 3 lata!-powiedział pokazując mi swoje trzy palce.-Wow..to cholernie dużo!Gdy raz miałem kontuzję-na szczęście lekką (zapewnił)-musiałem odstawić taniec na 3 miesiące....dziewczyno ja myślałem,że umrę w tym domu!-zaśmiał się...dzięki czemu lekko się rozluźniłam.-Będzie fajnie...przy okazji zobaczę na jakim jesteś poziomie i może kto wie...pojawią się jakieś miłe oferty!-powiedział wesoło zacierając ręce,na co parsknęłam śmiechem.-Jestem Joshua...ale każdy mówi mi T.O!-zaśmiał się.-A ty?
-Ivy!-odpowiedziałam rozbawiona,podając mu dłoń.
-Ślicznie!-uśmiechną się.-Ale co byś powiedziała..gdybyśmy ci coś wymyślili?-zapytała.
-Powiedziałabym:warto spróbować.
T.O chwile się zamyślił....a mnie już rozpieprzało z radości od środka!
-Co powiesz na..Chachi?-zapytał entuzjastycznie.
-Super!-odpowiedziałam z radością.
-Cieszę się..więc Chachi,witam w zespole!-powiedział śmiejąc się i tuląc mnie do siebie.
"Hahah"-zaśmiałam się w myślach.
-Teraz zostaje nam tylko...przedstawić cie grupie!-powiedział radośnie i łapiąc mnie za rękę...zaczął prowadzić na dół.
Cholera...ja to mam szczęście!Ta oferta była dla mnie wszystkim!Była jak lek na wszystko..bynajmniej w moim przypadku!Byłam tak podekscytowana..mimo iż bałam się trochę,jak mnie przyjmie reszta...biorąc pod uwagę,że jest w niej Anny!Ale,nawet jej nie dam teraz przeszkodzić,mojemu szczęściu..które raczej nie potrwa wiecznie...;/

                                                                          * * *

Spojrzałam ostatni raz w jego stronę!Kto by pomyślał..jak wiele w twoim życiu,może
zmienić,jeden,niepozorny spacer?
Na dworze,było strasznie ciemno,jedynie lekkie światło latarni,otulało ulice...które pogrążone były w ciszy.Szłam,radośnie podskakując.Ten jeden wieczór,zmienił...hmm aż tyle....
Muszę przyznać,że grupa przyjęła mnie...ummm dosyć ciepło.Każdy mi się przedstawił i opowiedział coś o sobie,było to bardzo miłe!
Joshua zaprosił mnie jutro na trening i zanim wszystko zdążyłam sobie poukładać...on poświecił mi trochę więcej czasu i opowiedział o tym..co właściwie się tu dzieje!
T.O,jest jednym z założycieli grup,jak i klubów tanecznych w NY.Grupy skaładają się z osób...ubogich.Nie każda z osób tańczących,ma jakiekolwiek środki na naukę,czy nawet studia i wybrany przez siebie kierunek.T.O,pcha każdego w stronę,rozwoju ich własnych pasji!Na swoich treningach,uczy ich pokory,wytrwałości i pracy!Wszystko dzieje się w czasie świąt..dlatego,że nie ma wtedy szkoły i dzieci nie maja innych obowiązków.Zawody są 28.W Nowym Jorku,jest bardzo dużo takich grup.Za 1 miejsce w zawodach..można dostać stypendium...dlatego każdy walczy o jak najlepszy układ i..."choreografa"!
Miło z jego strony,że robi to z własnej nie przymuszonej woli..tylko po to,aby uszczęśliwić grupkę,zupełnie obcych mu osób.
Nawet nie zauważyłam..kiedy znalazłam się tuż pod moją kamienicą.Pokręciłam ze śmiechem głową i mocno popychając drzwi,weszłam powoli do lekko ogrzanego pomieszczenia!Wzdrygnęłam się i rześko zaczęłam wchodzić na górę!
Stanęłam przed drzwiami i zaczęłam szukać kluczy..gdy...

-Kiedy nauczysz się wracać o przyzwoitej porze..hmm?-powiedziała rozdrażniona kobieta.
-Mamuś daj już spokój!-zaczęła spokojnie.
-Nie!-wrzasnęła.-Jest wigilia..powinnaś siedzieć razem z nami przy stole...a nie machać nogami w jakimś hangarze!.-warknęła.
-Dobrze..wiem i przepraszam.-powiedziała zrezygnowana.

-No..a teraz idź myj ręce i siadaj!-rzuciła spokojniej.
-Ahmmm...już..już!-odkrzyknęła.-Ummm mamo!-krzyknęła.
-Tak?
-Mogłabyś zawołać Destiny?-zapytała pośpiesznie.

-Jasne!-rzuciła sarkastycznie kobieta-Destiny..chodź tu!-wydarła się.
Po chwili,drzwi się otworzyły....a z cichych kroków,dało się wywnioskować,dwie niepozorne osoby,które zasiadły sobie na schodach.
-I co widziałaś...widziałaś jego dziewczynę?-zapytała z ciekawością i wielkim przejęciem,jedna z nich.

-Tak!-odpowiedziała desperacko.
-O boże..naprawdę?-krzyknęła ze zdziwienia.
-Ciiii--cii-cicho!-zaczęła ją uciszać.
-No dobrze..dobrze!-bąknęła.-Ale to dla mnie ważne!Nie widuję swoich dzieci...może to przez nią?Sama Anny mówiła..że ona też chce je widywać!Ja-ja nawet nie wiem,czy ona wie o ich istnieniu!-gorączkowo tłumaczyła.-Wiesz,że poznanie jej,jest dla mnie ważne..to ona była przy nim...cały czas!

-Nie martw się!-rzuciła pocieszająco.-Założę się..że ona nie wie o Ines!-mówiła.
-Ale nie widzisz..Anny mówiła,że ona przyjedzie.-westchnęła-Ona to mówiła....a jeśli się dowie...dowie się czegokolwiek.. ohhh Lea...-powiedziała zażenowana.

-Spokojnie....osobiście tego dopilnuję...aby niczego się niedowiedziała!-zapewniała.
-Obiecujesz?-zapytała niepewnie.
-Tak.
-Tooo jaka ona jest?-zapytała z ciekawością.

-Ma rude włosy....duże niebieskie oczy,jest średniego wzrostu i bardzo dobrze tańczy..tak jak..
-Damian...-dokończyła.


Wywaliłam oczy i nie wiedziałam co mam zrobić....Lea była dziś z Anny cały czas....od kiedy się pojawiłam.
Nie wierzę...a tym bardziej nic z tego nie rozumiem!
Stałam tępo patrząc w drzwi...
-O Iv....-prawie krzykną.
-Ajw Ajwajajja..Louise..aj jajajaj!-krzyknęłam wesoło i wepchnęłam Lou,ponownie do domu!
Odwróciłam się w stronę drzwi i szybko przekręciłam w nich zamek.
-Co ty robisz?-powiedział zdziwiony Lou.
-Nie istotne...-odpowiedziałam szybko.-Umówmy się...że jeśli któreś z nas..będzie kiedykolwiek na klatce...lub pod kamienicą..to nie mówisz mi po imieniu.-powiedziałam spokojnie.-Ok?-zapytałam.
-Tak...ale o co chodzi!?-zapytał zgubiony.
-Ahh..moja przeszłość po mnie wraca!-powiedziałam wymachując rękoma i wymijając Louisa.
Ominęłam go spokojnie i powędrowałam do swojego lokum.
Wciąż nie mogłam uwierzyć,że Damian miał córkę,będąc zemną,będąc z Destiny!W ogóle.."Co to kurwa ma być?!"
Nic nie rozumiałam...nic!Szczerze...to cała ta świąteczna przygoda..zaczynała mi wyłazić bokiem!
     
                                                             



____________________________________________________________
Szczerze...rozdział wyszedł jako tako...jeśli są jakiekolwiek błędy..to z góry sorry!
Czytacie...Komentujecie..prosteeee xD






wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 26



-Nic mi kurwa nie wychodzi!-krzyknęłam.
Rzuciłam miskę z-jak myślałam-czekoladową masą i osunęłam się na podłogę.
Ubabranymi w cieście rękoma,zaczęłam desperacko ocierać łzy,które co chwilę zbierały na sile.
To było tak cholernie przytłaczające.Harry był na mnie zły,a sama myśl o tym doprowadzała mnie do łez.
Siedziałam skulona pod blatem,czując pustkę w oczekiwaniu na cud!Patrząc się przed siebie,szlochałam coraz bardziej...to było okropne!Podsunęłam moje nogi,jak najbliżej siebie i marzyłam aby zniknąć.Spuściłam swoją głową w głąb moich kolan i pozwalałam mokrej cieczy-wydobywającej się z moich  oczu-swobodnie wsiąkać w materiał moich spodni.
Topiłam się w potoku myśli i wodospadzie łez,który z chwili na chwilę narastał.Sama nie wiedziałam...skąd biorą się moje humory!Wcale,nie chciałam się tym zamartwiać...bo w sumie nie było czym,ale z drugiej strony...no właśnie chyba jej nie ma!
Siedziałam w zamyśleniu...wręcz nie czując nic.Każda emocja i uczucie było stłumione i wypalone w głębi mojej pamięci..lecz na swój sposób ulotne i nieprzewidywalne.Starałam się blokować...jakikolwiek kontakt,z przytłaczającymi mnie emocjami-które według mojego światopoglądu-były zbędne w każdej sytuacji.
Czułam wewnętrzną pustkę...Której sensu wypełniania nie widziałam.Sama nie rozumiałam,co było jej podstawą,a co ruiną..w tej akurat sytuacji.
Po chwili usłyszałam trzask drzwi i zbliżające się-niezmiernie szybko-kroki.
-Hej!-powiedział wesoło Lou.-Wiesz byłem dopiero w cukierni i....-zaciął się patrząc na mnie....zaś ja zaczęłam nerwowo ocierać łzy.-Ivy co się stało?-zapytał z przejęciem.
Odrywając powoli ręce od twarzy,spojrzałam nie obecnie na szatyna.
-Bo..ja..ahh.-jąkałam się.
Zrezygnowana...ponownie spuściłam głowę i składając ręce na swym karku,ciężko oddychałam.
-Iv...-powiedział spokojnie.
Z dość dużą nie chęcią,oderwałam się od kolan i skierowałam swoją twarz ku górze.Louis stał z lekko zmartwioną miną,kierując swoją prawą dłoń..wprost na mnie.Głośno westchnęłam i powoli wyciągając swoją dłoń w przód...podając ją Lou.Po chwili byłam już w jego ramionach,które mocno mnie do siebie tuliły.
-Ej..nie przejmuj się.-szepną-Harry'emu przejdzie...więc nie myśl o tym i nie dokładaj sobie problemów!-mówił.-Ok?-zapytał.
-Tak.-powiedziałam cicho.
-To teraz ruszaj dupsko i choć!-powiedział weselej.
Powoli oderwałam się od niego i spojrzałam ze zdziwieniem."O co mu chodzi?"
-No już!-krzykną popędzając mnie.
-Al..
-Nie ma ale...ruszaj się.-powiedział przez śmiech.
-I co cię tak bawi?-powiedziałam rozzłoszczona,powoli kierując się w stronę mojego "pokoju".
-Twoja mina!-śmiał się.-Ja do ciebie-"To teraz ruszaj dupsko i choć"-a ty takie "WTF" i wgl...haha!-mówił przez śmiech.                                                                                
-Hahah.-śmiałam się.-Hahah..ależ zabawne doprawdy!-
powiedziałam sarkastycznie i zniknęłam za drzwiami mojego lokum.
Stanęłam przed dużą,starą,drewnianą szafą...w której
odziwo zdążyłam jeszcze coś pochować.Złapałam kilka
-"miarę"-wyglądających rzeczy i szybko się w nie przebrałam.
Stanęłam przed drzwiami i głęboko westchnęłam,po czym
nacisnęłam klamkę i ujrzałam czekającego po drugiej stronie Louisa.

                                                                             * * *

-Sądzisz...że to ma jakiś sens?-zapytałam,pakując sobie ponownie lody do ust.
-Wszystko ma jakiś sens!-odpowiedział z pełną buzią.
-Z pewnością.-powiedziałam odczepnie,grzebiąc łyżeczką w poszukiwaniu większej ilości mojej dotychczasowej ambrozji.
-A skąd przypadłość na ten temat?-zapytał po chwili,spoglądając na mnie.
-Nie wiem...Hmmm jutro masz urodziny!-powiedziałam weselej.
-No tak!-rzucił rozbawiony....kochałam gdy się uśmiechał.
-No i i i i...-przyciągałam.
-....iii co?-zapytał z ciekawością.
-....iiii nie dowiesz się!-krzyknęłam rozbawiona i zaczęłam biec na przód.
-Iv!-wydarł się.
-Hahah!-zaśmiałam się.
Pomijając to,że ludzie dość dziwnie na nas patrzyli..to było dobrze.Louis zabrał mnie na lody,do jednej z kawiarnio-cukierni..haha..
-Mam cię!-krzykną łapiąc mnie w tłumie.
-Aaaa..nie!-zaczęłam się śmiać.
Lou objął mnie ramieniem i zaczął prowadzić w stronę naszej kamienicy.
-To chyba ja powinnam pocieszać ciebie...a nie ty mnie.-powiedziałam spokojnie,przypominając sobie dwie sytuacje z tego przyjazdu.
-Nie.-powiedział.-Wiesz...czasem nawet najlepsi potrzebują wsparcia.-odpowiedział..hmm wręcz wymijająco.
-Oj wiesz co!-powiedziałam rozbawiona..Już miałam kontynuować gdy.-Ej,to nie jest przypadkiem Justin?-zapytałam zdziwiona,widząc ciemnego blondyna o karmelowych oczach,który właśnie wychodząc ze sklepu,ponownie skierował się w stronę wystawy.
-Nie wiem,a co?-zapytał zagubiony.
-nie..no nic..to znaczy..yy Justin!-mówiłam.-Umm..wiesz co?Zostań tu,tu w tej kawiarni naprzeciwko.Widzisz?-zapytałam,wskazując palcem na jedną z nielicznych kawiarni,znajdującej się po drugiej stronie ulicy.
-Umm tak.-odpowiedział bez wyrazu.
-To poczekaj tam..a ja zaraz wrócę!-powiedziałam pośpiesznie,przegryzając wargę.
-Dobrze.-odpowiedział spokojnie,kierując się w jej stronę.
Patrzyłam na niego przez chwilę,po czym ruszyłam przez tłum ludzi w poszukiwaniu Jusa.
-Haha...nie da się go nie zauważyć!-powiedziałam rozbawiona,spoglądając na jego cudne neonowe buty.
Przyspieszyłam krok ,po czym wręcz podbiegłam do niego..chwytając go za boki.
-No hej!-krzyknęłam wesoło.
-Aaa!-krzykną.
-Haha..serio jestem aż tak straszna?-zapytałam udając zdziwienie.-Um,wiem że nie przesadzam z makijażem i że może dziś nie za...-tłumaczyłam,spoglądając na siebie.
-Haha nie,nie...wyglądasz cudownie!-powiedział obdarowywując mnie,swym nieziemskim uśmiechem..który szybko odwzajemniłam.-Wow..Ivy!-powiedział lustrując mnie swym karmelowym spojrzeniem.-Zmieniłaś się.-mówił zdziwiony.-Do twarzy ci w rudym!-powiedział chwytając moje pasmo włosów,które szybko ułożył za moim uchem.
Nie powiem lekko się zarumieniłam.
-Słodko się rumienisz.-stwierdził z chichotem.
"Cholera zauważył"-przeklęłam się w myślach.
-Dziękuję!-odpowiedziałam,nareszcie odważając się na niego spojrzeć.-Hmm co tu robisz?-spróbowałam zmienić temat.
-Jutro święta..a ja mam dwójkę cudownych dzieciaków w domu!-powiedział z uśmiechem.-Grafik i różne..ummm po prostu nie miałem czasu!-powiedział zmartwiony patrząc na mnie.
-Wiem...-odpowiedziałam,rozumiejąc jego problemy...
-A ty?-zapytał błagalnie próbując zmienić temat.
-Wiem,że to może wydać ci się głupie...ale próbuję wnieść trochę koloru i niezależności w moje-dotychczasowe-życie!-powiedziałam ze szczerym uśmiechem.
-Nie dlaczego...to całkiem dobry pomysł!-powiedział w zamyśleniu.
-Staram się.-powiedziałam ze śmiechem,sylabizując słowa.
Justin roześmiał się i zaczął się we mnie wpatrywać.Poczułam się trochę niezręcznie...co chyba zauważył...
-Yyy..ej..bo mam do ciebie taką sprawę!-zaczął.
-Tak?-powiedziałam zdziwiona.
-Tańczysz..prawda?-niepewnie potwierdzał.
-Umm tak.-odpowiedziałam bez wahania..szukając odpowiedzi na to,do czego aktualnie dążył.
-Bo..jest taka sprawa!-powiedział.-Moja tan..
-Panie Bieber...samochód!-powiadomił go dobrze zbudowany mężczyzna,z lekką łysiną.
-Już..-bąkną,machając ręką w jego kierunku.-Wiem,że to może dziwnie zabrzmieć..ale...Możesz dać mi swój numer?-powiedział niepewnie,masując się ręką po karku.
-Jasne-roześmiałam się.
Jus podał mi swój telefon,a ja po prostu wbiłam swój numer i podpisałam się.
-Podoba się?-zapytałam pokazując mu telefon,z moją nazwą numeru "Ivy ;*"
-Haha...baa!-zaśmiał się.
-To papa.-powiedziałam smutno.
Justin podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
-Nie smuć się..jeśli się zgodzisz,to wiesz mi...zbrzydnę ci!-szepną ze śmiechem.
-Jeśli ta propozycja dotycz przebywania w twoim towarzystwie 24 godziny na dobę..to wiedz że odpowiedź na nią,była,jest i zawsze będzie "TAK"'!-powiedziałam wesoło.
-Hehe cieszy mnie twój entuzjazm...ale jaka będzie odpowiedź?-zapytał ze śmiechem.-To się jeszcze przekonamy!-uśmiechną się.
Pokręciłam tylko głową,patrząc się w prost w jego karmelowe tęczówki.Justin jedynie ucałował mój polik i machając mi,zaczął powoli odchodzić.

                                                                               * * *

-Na pewno jesteś w stanie?-zapytałam nie pewnie.
-Tak jestem!-opowiedziała ze śmiechem.
-To super!-krzyknęłam radośnie.
-Haha.-zaśmiała się.-Umm dziękuję.-szepnęła po chwili.
-Ale za co?-powiedziałam zdziwiona.
-Za to,że się nim zajęłaś i w jakiś sposób...pomogłaś mi.-odpowiedziała dość niepewnie.
-Haha...zawsze służę pomocą!-powiedziałam z uśmiechem.
Pomachałam jej jeszcze i uciekłam do swojego pokoju.Eleanor wróciła do siebie i to mnie bardzo cieszy...bo co jak co,ale poronienie nie jest miłą rzeczą!
El czekała na Lou na skypie,a ja by nie wzbudzać podejrzeń,postanowiłam się czymś zająć.Wbiegłam do pokoju i chwyciłam za moją nową farbę do włosów!Postanowiłam,że dodam mojemu dotychczasowemu kolorowi trochę charakteru i bardziej go ożywię.Wyszłam z pokoju i powędrowałam do kuchni.Podeszłam do lodówki i chwyciłam za tort dla Louisa!Dziś była wigilia i jednocześnie tak ważne święto,jak jego urodziny!
Z samego rana.... no dobra o 13,wybrałam się do cukierni,która była parę kilometrów stąd..po wcześniej zamówiony tort dla niego.Był on w kształcie deskorolki ze świątecznymi detalami.Załapałam za niego i powędrowałam do "salonu",gdzie postawiłam go obok laptopa,po czym jak strzała poleciałam do łazienki!Wiedziałam że Lou zaraz wróci...wystaryczło aby tylko otworzył laptop i już miał El tylko na wyłączność!
Rozmyślając tak,powoli zaczęłam rozrabiać sobie farbę.....a po czasie stopniowo i warstwami...układać ją na włosach.Farba musiała swoje od taić,więc ja za ten czas weszłam na tt!Co dziwne,w takim budynku..ale Wi-Fi było.
Mimowolnie czas upływał,a moja farba nabierała na sile.W lekkiej obawie,aby nie przesadzić..z gromkim lenistwem zaczęłam powoli zmywać ją z włosów!
Pocierając lekko ręcznikiem twarz,osuszałam sobie włosy..nie chcąc się krzątać i na siłę szukać suszarki
Gdy moje włosy..można by rzec...nabierały :urozmaicenia"...kolorystycznego i nie tylko,postanowiłam wcisnąć się w jakieś ciuchy i trochę "pozwiedzać"!

                                                                                 * * *

Oparłam się o framugę drzwi i z nie dowierzaniem..wpatrywałam się w ich szczęście!Louis cały czas się uśmiechał i śmiał...był tak zatracony w tej chwili....jak małe dziecko w balonach!Zaśmiałam się-co prawda-sama do siebie,ale...
Po cichu i skutecznie wymknęłam się z łazienki i zwinnie powędrowałam do drzwi.Zanim się obejrzałam,byłam już w połowie drogi,na tych przeklętych schodach..i już po chwili,uderzyło mnie rześkie-jak bryza-powietrze!
Pchnęłam mocno drzwi i postanowiłam powędrować w inną niż dotąd stronę..i tak zrobiłam.Szłam sama..pustą,zaśnieżoną drogą.Nie było słychać nic...nawet grama dziecięcych pisków...lub nawet tak banalnej i rzeczywistej rozmowy!Wszystko co mijałam było pogrążone w ciszy i opustoszeniu...co zmusiło mnie do..przyśpieszenia kroku.
Szłam i szłam...a z każdym moim krokiem,było coraz gorzej(niestety nie wpadłam na to,że można się wrócić)Byłam trochę poplątana..czułam się jakbym znała to miejsce!Nie wiem skąd...ale z każdym przebytym przeze mnie metrem..czułam bliskość tego miejsca.
Było zimno i nieprzyjemnie cicho....ale....
-Co to?-powiedziałam głośniej,słysząc dobiegającą z oddali muzykę i-wprost nieuniknione-krzyki.
Postanowiłam przyspieszyć.....
Przed moimi oczami widniał ogromny....ummm-bodajże-hangar.Wewnątrz grała..naprawdę głośna muzyka,a ktoś w środku-próbując ją przekrzyczeć-starał się wydawać odpowiednie komendy!
Ciekawe...kto normalny siedzi w hangarze..w wigilię?Po za tym,..kto w ogóle mógł tam być...?
-Trzeba sprawdzić!-powiedziałam ze śmiechem do siebie i rześko ruszyłam w stronę wejścia...



niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 25



-Ale to nie może być ona...rozumiesz?!-mówiłam podenerwowana,chodząc w te i z powrotem.
-Z twojego opisu wychodzi...że jednak może.-powiedział powoli i niepewnie.
-Ale co ona by tu robiła?-próbowałam mimo wszystko zaprzeczyć prawdzie.
-Nie wiem.Może po jego śmierci,to miejsce stało się jej bliskie?-mówił.-Przecież zawsze mówiłaś,że on nigdy nie widział się w innym miejscu niż to!-tłumaczył.-Może dużo o nim jej opowiadał i przed śmiercią wybrał się tam?-za każdym jego słowem...traciłam coraz większą logikę i nadzieję na Happy End.
-I co ja teraz zrobię?-powiedziałam załamana,siadając na kanapę ze łzami w oczach.
-O boże Iv....-powiedział z litością.-Daj sobie spokój!Co masz robić?-mówił.-Niebawem spotkałyście się po 2 latach..i co?Wielka mi rzecz.-tłumaczył.
-Po 5...-dodałam spokojnie.-Nie widziałam jej odkąd zniknął Damian i od czasu śpiączki-+ - wyjazd-..to o ile liczyć umiem...2 lata!Do tego dochodzi jej załamanie-od razu po oświadczeniu jej o jego chorobie.-tłumaczyłam.-Leczyła się przez...hmm 3 lata...ale i tak jej nie zapomnę!Ona jest taka jak on,nie do zdarcia.Od niej,tak jak i o od niego...nie uciekniesz.-dodałam smutno.
-Ach..no ale z drugiej strony,co może się stać jeśli się spotkacie?-zapytał z nie zrozumieniem.
-A wszystko!-powiedziałam wymachując rękami.
-Ivy..czy ty aby trochę nie dramatyzujesz?-zapytał nie pewnie.
-Nie...nie rozumiesz że on mówił jej wszystko?-powiedziałam jakby to była najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.-Ona wie więcej niż my wszyscy o jego chorobie...a tym bardziej o śmierci!
Byłam w rozsypce!Cała moja przeszłość..wróciła do mnie jak bumerang...a tak bardzo chciałam o niej zapomnieć.Ile razy bym się nie starała aby wszystko było dobrze,inaczej,choć raz w życiu po mojej myśli...tym bardziej wszystko się pierdoliło!
Zacisnęłam zęby i marzyłam aby zniknąć!To wszystko tak strasznie mnie przytłaczało!
-Ivy,proszę nie płacz...-usłyszałam spokojny,zrezygnowany głos w słuchawce.-Proszę...ja wiem że to ciężkie..ale dasz radę!Chcesz się teraz tym truć?-starał się mnie wspierać.
-Nie ale...dobra nie ważne.Zapomnijmy o tym!-rzuciłam bezradnie.
-Ale obiecaj mi,że się nie podłamiesz!-mówił.
-Obiecuję.-powiedziałam cicho.
-No i tego się trzymaj.-powiedział weselej.-Jakbyś coś wiedziała więcej...lub jakby coś się wydarzyło..to...
-Powiem ci.-powiedziałam spokojnie.
-No...mam nadzieję!-powiedział..jak czuje z uśmiechem.
-To do...-plątałam się.
-...następnego telefonu.-dokończył ze śmiechem.
-Taaaa...-odpowiedziałam nie obecnie.
-Ej...miałaś nie smutać...-powiedział zrezygnowany.
-Wiem wiem,ale...-odrzekłam.
-Nie ma ale...Iv błagam...
-No dobrze już....już słyszysz,już jest dobrze!-mówiłam przekonywująco,poddając się.
-I tego się trzymaj....-powiedział wesoło.
-To papa.
-Pa/...
Odłożyłam telefon na stolik i kładąc się na kanapę,wpatrywałam tempo w sufit.To wszystko zdawało się być błahostką..ale w rzeczywistości przerastało mnie na każdym kroku.Czego ona musiała być tu..a tym bardziej teraz!?Dlaczego?Nie dość,że jej braciszek mnie nawiedza...to teraz ona!
Rozmowa z Dawidem-choć tego nie słychać...a tym bardziej nie widać-to pomogła mi.Uświadomiłam sobie,że nic nie dzieję się bez powodu!
Ale co jest powodem spotkania,siostry Damiana?

                                                                            * * *

-Hej piękna,co smutasz?-powiedział zdziwiony Louis,wrzucając torby na blat kuchenny.
Podciągnęłam nogi jeszcze bardziej do siebie i spojrzałam tempo na szatyna.
-Ej...co jest?-powiedział ciut poważniej.
Przełknęłam ślinę,wiedząc że do póki mu nie powiem,on nie skończy mnie męczyć.Pokiwałam do niego palcem,aby się przysuną-co zrobił natychmiastowo-.Głośno westchnęłam i doszłam do wniosku,że muszę coś palnąć.
-Bo...-jąkałam się,wymyślając co dalej.-Bo...ahh.Pamiętasz dzień mojego lotu?-zapytałam niepewnie.
-Tak.-odpowiedział bez wahania,szukając dziury w całym,co mogło się wtedy stać.
-No i wtedy...-mówiłam,a on coraz uważniej się mnie przysłuchiwał.-..wtedy Hazz..miał mi zrobić herbatę...ale nie zrobił mi jej!-bąknęłam.
Że co?-pomyślałam.Dobra..gadanie na czekaniu-bezbłędne-...myślenie na czekaniu-porażka-!
Lou roześmiał się i pokręcił głową.
-Chyba to nie jest prawdziwy powód,ale jeśli nie.....
-...mam zamiaru cię męczyć i obarczać pierdołami...to moja wersja jest dobra?-powiedziałam weselej.
Louis tylko słabo się uśmiechną i lekko odsuną się ode mnie.
-To możeee...wynagrodzę ci tą herbatę i sam ją zrobię?-zapytał..już sam nie wiedząc co zrobić.
-Jeśli byś mógł?-powiedziałam rozkosznie.
-Jasne!-uśmiechnął się.
Ulżyło mi,na samą myśl,że on jeden-choć tego nie wie-to najbardziej mi pomaga!
Gdy Lou zajął się robieniem herbaty,ja pobiegłam do naszego "salonu" i zaczęłam szukać czegoś..w co można włożyć płytę.
Po dość sporych poszukiwaniach..znalazłam jakiś odtwarzacz.Pobiegłam do mojego pokoju i zaczęłam grzebać w mojej torbie!Muszę przyznać,że wywróciłam ją do góry nogami...ale płytę znalazłam.
Wyszłam powoli z pokoju i z nienagannym spokojem zaczęłam dochodzić do porozumienia z odtwarzaczem.
Włożyłam powoli płytę i włączyłam pierwszy utwór z niej.Lekko podgłośniłam i zaczęłam nucić pierwsze słowa...

Nie wiem jak mam to zrobić, ona zawstydza mnie, 
Strach ma tak wielkie oczy, wokół ciemno jest,

  
Czuję się jak Benjamin i udaję, że śpię,
Może walnę kilka drinków, chyba nakręcą mnie,
Nakręcą mnie! 

Nie wiem jak mam to zrobić, by mężczyzną się stać,
I nie wypaść ze swej roli, tego co pierwszy raz,

Gładzę czule jej ciało, skradam się do jej ust,
Wiem, że to jeszcze za mało, aby ciebie mieć, 
No aby mieć! 

Czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec,
Muszę mieć, muszę ją mieć,
Czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec,
Muszę mieć, muszę ją mieć,
Nie mogę tak odejść, gdy kusi mnie grzech, 
Muszę mieć, muszę ją mieć..

I wtedy wszystko-jak zwykle-wróciło...

-Ej młoda...tylko nas nie sypnij!-zagroził ze śmiechem.
-Dobrze.-powiedział ściszonym głosem,starając się ukryć za drzwiami swojego lokum.
Damian spojrzał na mnie z kuszącym uśmiechem i łapiąc klucze od swojego auta,złapał mnie w tali i zaczął powoli wyprowadzać z domu.
Byłam tak uradowana,że mimo wszystko będę miała wakacje,a nie treningi od 5 do 5.

Zaczęliśmy powoli schodzić po schodach,gdy w drzwiach ponownie pojawiła się postać dziewczyny.
-Akhm!-odchrząknęła.
Oboje odwróciliśmy się w jej stronę.Z intensywnej czerni hebanu jej włosów,wyłoniły się zielone niczym szmaragd oczy i pełne wiśniowe usta.
-Uważajcie na siebie.-pisnęła cicho i niepewnie.
-Jasne!-mruknął do niej i spojrzał z zadziornym uśmiechem na mnie.


...W środku panował chaos,ale upijając kilka łyków alkoholu,nic nie było w stanie nam przeszkodzić.
Po czasie zaczynałam czuć się coraz lepiej i lepiej!
Siedziałam przy barze,na kręconym taborecie,tuż obok niego i powoli wchodziłam w atmosferę.
Nagle usłyszałam tak dobrze znaną mi piosenkę...

-"Czerwony Jak Cegła"!-krzyknęłam z niedowierzaniem do Damian.
On zaś uśmiechną się i łapiąc mnie za dłoń...zaciągną na środek sali.Przyciskając mnie do siebie,tak mocno jak tylko mógł,umieścił swoją dłoń na mych biodrach i stopniowo ustawiając..zaczął kołysać się w rytm piosenki.
Po czasie załapałam na jakiej podstawie jest jego ruch.Tańczyliśmy merengue...jak w "Dirty Dancing".
On mocno trzymał mnie ku sobie i bezczelnie emanował biodrami w moje,kierując i wprowadzając w rytm.Po czasie stawało się to coraz bardziej namiętne i pełne empatii.Jego usta wpijały się w moje,co kilka taktów.Każdy na sali wpatrywał się w nas i gwiżdżąc bił bravo,zaś my pochłanialiśmy siebie na wzajem...

-Co to jest?-zapytał zdziwiony Lou,wchodząc do pokoju z moją herbatą.
-E..a t-to tak?-zapytałam otrząsając się.
Louis tylko pokiwał głową.
-Dżem!-odparłam nie obecnie,pozostając jedną nogą w mojej wyobraźni.
-Co?-powiedział zdziwiony Lou.-Skąd to w ogóle masz?-zapytał.
-Wychowałam się na tym.-rzuciłam.-Mój tato darzył miłością ten zespół.Gdy się urodziłam wpoił tę miłość we mnie..dostałam tę płytę od niego,gdy miałam 13 lat!Nigdy się tak nie cieszyłam jak wtedy.-mówiłam.
-To dość ciekawe.-odparł nie obecnie.-A o czym jest ta piosenka?-zapytał.
-Więc...
I zaczęłam mu tłumaczyć ją tak dobrze,jak tylko mogłam.Lou był trochę bardziej dociekliwy i pytał o każdy szczegół historii tego zespołu.Miło mi się z nim rozmawiało na ten temat,gdyż "Skazanego na Bluesa" oglądałam z dziesięć tysięcy razy.

-No i wtedy on ja przyjął i...
-Telefon.-powiedział Lou.
-I co się znowu urodziło?-powiedziałam zirytowana,podnosząc się niechętnie z kanapy.
Louis tylko się zaśmiał,a ja byłam już w pokoju.Podbiegłam do nocnej szafki i nie patrząc kto to,po prostu odebrałam.
-Tak.-powiedziałam pośpiesznie.
-Co znaczy "tak"?-powiedział podenerowany głos po drugiej stronie.
-To co właśnie ma znaczyć?-odpowiedziałam pytaniem..na pytanie.
-Czego nie odbierałaś,nie pisałaś?-zapytał.
-O boże Hazz...haha bo telefon mi się rozładował!-powiedziałam rozbawiona jego bulwersacją.
-I co cię bawi?-zapytał zdziwiony,lecz bardziej spokojnie.
-Ty!-powiedziałam.
-Jasne...ej słońce,wiesz  może przypadkiem gdzie jest Louis?-zapytał dziwnie.
-Tak.-odpowiedziałam ze spokojem.-Siedzi w "salonie".
-Jak to.."siedzi w salonie"?-powiedział zdziwiony.
-Normalnie!-rzuciłam.
-Że co?-prawie że krzykną.-To mnie nie chcesz zabrać?Bo mnie kochasz i nie chcesz mi odbierać świąt,a takiego Lou to sobie wzięłaś?-powiedział oburzony.
-Haha Lou jest w dołku..to 1.2 nie wzięłam go do siebie,jesteśmy w NY.-odpowiedziałam bez problemu.
-W Nowym czym?-krzyknął.
-Harry...-powiedziałam spokojnie.
-Nie,nie Harry.-odpowiedział ze złością.-Chciałem spędzić z tobą-choć trochę- czasu,być przy tobie-tak długo jak mogę-...a ty robisz i tak wszystko na przekór!-powiedział smutno.-Nie rozumiem ciebie,sztuka bycia razem..nie polega na wytrzymaniu jak najdłużej w rozłące...a razem.-dodał smutno.
A jego co tak wzięło na sentymenty.Przecież nie zrobiłam niczego złego...chyba!
Chciałam tylko pomóc Lou...boże!Może ja naprawdę go zraniłam...
-Hazz...-mówiłam zrezygnowana.
-Nie ważne..-rzucił obojętnie.
-Ale dla mnie tak!-powiedziałam stanowczo.
-Posłuchaj..nie mam już dziś na to ochoty.-dodał.
-Nie wykręcaj się.-mówiłam.-Hazz zrozu...-i w tym właśnie momencie połączenie zostało przerwane.
Rzuciłam telefonem o ścianę,a on ani drgną.
Wkurzona ruszyłam do szafy i zaczęłam przebierać w ciuchach.        
Nałożyłam pierwsze lepsze ubrania i z hukiem...wyszłam z pokoju.
-I co tam?-zapytał ciekawie Lou.
-Nic!-odpowiedziałam chamsko.
-Uuu..-syknął.-Aż tak źle?-zapytał niepewnie.
-Tak!-warknęłam.
-G-gdzie idziesz?-lekko zapytał.
-Na zakupy!-odpowiedziałam..a jedyne co uzyskałam,to mina typu "WTF?".-Za 2 dni święta...radujmy się Kurwa!-rzuciłam sarkastycznie wychodząc z domu,a mimo wszystko śmiech Louisa był wstanie przebić się przez drzwi.
Zarzuciłam torbę na ramię i zaczęłam szybko i nerwowo schodzić po schodach.To tak bolało..słyszeć go tak przybitego.No dobra,gdybym się dowiedziała,że Hazz zamiast na święta,poleciał z moją najlepszą przyjaciółką do...no nie wiem LA.Do tego,przed samym wyjazdem,robiłby mi sceny,że mnie kocha i nie zabierze mi świąt...dobra jestem "Pieprzoną,egoistyczną,suką"...ale przecież nie chcę go ranić!
Zaczęłam coraz szybciej zbiegać ze schodów,by jak najszybciej zagłuszyć myśli.Wybiegłam z budynku jak poparzona i zaczęłam kierować się w stronę centrum.Na ulicy była pustka...lecz gdy byłam coraz bliżej obejścia kamienic..zaczynałam słyszeć głosy.Przyśpieszyłam krok i starałam się ominąć ludzi...lub ich wyminąć.
-Ach...przepraszam!-usłyszałam miły,niepewny i ciepły głos.
Czego ja zawsze muszę na kogoś wpadać?-krzyknęłam w myślach.
-Spoko,nic się nie stało.-odpowiedziałam pośpiesznie i mimowolnie spojrzałam w górę.
Jej szmaragdowe oczy,wyłaniały się z cienia intensywnego hebanu.Z lekkim niedowierzaniem,jej oczy lustrowały mnie...wręcz wewnątrz,a wiśniowe usta wydęły się w grymas.
-Ivy.-bardziej potwierdzała...niż pytała.
Jej wzrok zmienił się,w nie pożądaną chytrość i pogardę...z którą już po chwili,wpatrywała się w moje nie skalane błękitne tęczówki.
-5 lat..a ty tu?!-powiedział zdziwiona.-Ciekawe...-mruknęła i wyminęła mnie jednym...sprawnym ruchem.
Co..to miało być?-pomyślałam.
Stałam jak wryta i wpatrywałam się w dal...coś tak na pozór niewielkiego,a mimo wszystko uwierającego!