wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 26



-Nic mi kurwa nie wychodzi!-krzyknęłam.
Rzuciłam miskę z-jak myślałam-czekoladową masą i osunęłam się na podłogę.
Ubabranymi w cieście rękoma,zaczęłam desperacko ocierać łzy,które co chwilę zbierały na sile.
To było tak cholernie przytłaczające.Harry był na mnie zły,a sama myśl o tym doprowadzała mnie do łez.
Siedziałam skulona pod blatem,czując pustkę w oczekiwaniu na cud!Patrząc się przed siebie,szlochałam coraz bardziej...to było okropne!Podsunęłam moje nogi,jak najbliżej siebie i marzyłam aby zniknąć.Spuściłam swoją głową w głąb moich kolan i pozwalałam mokrej cieczy-wydobywającej się z moich  oczu-swobodnie wsiąkać w materiał moich spodni.
Topiłam się w potoku myśli i wodospadzie łez,który z chwili na chwilę narastał.Sama nie wiedziałam...skąd biorą się moje humory!Wcale,nie chciałam się tym zamartwiać...bo w sumie nie było czym,ale z drugiej strony...no właśnie chyba jej nie ma!
Siedziałam w zamyśleniu...wręcz nie czując nic.Każda emocja i uczucie było stłumione i wypalone w głębi mojej pamięci..lecz na swój sposób ulotne i nieprzewidywalne.Starałam się blokować...jakikolwiek kontakt,z przytłaczającymi mnie emocjami-które według mojego światopoglądu-były zbędne w każdej sytuacji.
Czułam wewnętrzną pustkę...Której sensu wypełniania nie widziałam.Sama nie rozumiałam,co było jej podstawą,a co ruiną..w tej akurat sytuacji.
Po chwili usłyszałam trzask drzwi i zbliżające się-niezmiernie szybko-kroki.
-Hej!-powiedział wesoło Lou.-Wiesz byłem dopiero w cukierni i....-zaciął się patrząc na mnie....zaś ja zaczęłam nerwowo ocierać łzy.-Ivy co się stało?-zapytał z przejęciem.
Odrywając powoli ręce od twarzy,spojrzałam nie obecnie na szatyna.
-Bo..ja..ahh.-jąkałam się.
Zrezygnowana...ponownie spuściłam głowę i składając ręce na swym karku,ciężko oddychałam.
-Iv...-powiedział spokojnie.
Z dość dużą nie chęcią,oderwałam się od kolan i skierowałam swoją twarz ku górze.Louis stał z lekko zmartwioną miną,kierując swoją prawą dłoń..wprost na mnie.Głośno westchnęłam i powoli wyciągając swoją dłoń w przód...podając ją Lou.Po chwili byłam już w jego ramionach,które mocno mnie do siebie tuliły.
-Ej..nie przejmuj się.-szepną-Harry'emu przejdzie...więc nie myśl o tym i nie dokładaj sobie problemów!-mówił.-Ok?-zapytał.
-Tak.-powiedziałam cicho.
-To teraz ruszaj dupsko i choć!-powiedział weselej.
Powoli oderwałam się od niego i spojrzałam ze zdziwieniem."O co mu chodzi?"
-No już!-krzykną popędzając mnie.
-Al..
-Nie ma ale...ruszaj się.-powiedział przez śmiech.
-I co cię tak bawi?-powiedziałam rozzłoszczona,powoli kierując się w stronę mojego "pokoju".
-Twoja mina!-śmiał się.-Ja do ciebie-"To teraz ruszaj dupsko i choć"-a ty takie "WTF" i wgl...haha!-mówił przez śmiech.                                                                                
-Hahah.-śmiałam się.-Hahah..ależ zabawne doprawdy!-
powiedziałam sarkastycznie i zniknęłam za drzwiami mojego lokum.
Stanęłam przed dużą,starą,drewnianą szafą...w której
odziwo zdążyłam jeszcze coś pochować.Złapałam kilka
-"miarę"-wyglądających rzeczy i szybko się w nie przebrałam.
Stanęłam przed drzwiami i głęboko westchnęłam,po czym
nacisnęłam klamkę i ujrzałam czekającego po drugiej stronie Louisa.

                                                                             * * *

-Sądzisz...że to ma jakiś sens?-zapytałam,pakując sobie ponownie lody do ust.
-Wszystko ma jakiś sens!-odpowiedział z pełną buzią.
-Z pewnością.-powiedziałam odczepnie,grzebiąc łyżeczką w poszukiwaniu większej ilości mojej dotychczasowej ambrozji.
-A skąd przypadłość na ten temat?-zapytał po chwili,spoglądając na mnie.
-Nie wiem...Hmmm jutro masz urodziny!-powiedziałam weselej.
-No tak!-rzucił rozbawiony....kochałam gdy się uśmiechał.
-No i i i i...-przyciągałam.
-....iii co?-zapytał z ciekawością.
-....iiii nie dowiesz się!-krzyknęłam rozbawiona i zaczęłam biec na przód.
-Iv!-wydarł się.
-Hahah!-zaśmiałam się.
Pomijając to,że ludzie dość dziwnie na nas patrzyli..to było dobrze.Louis zabrał mnie na lody,do jednej z kawiarnio-cukierni..haha..
-Mam cię!-krzykną łapiąc mnie w tłumie.
-Aaaa..nie!-zaczęłam się śmiać.
Lou objął mnie ramieniem i zaczął prowadzić w stronę naszej kamienicy.
-To chyba ja powinnam pocieszać ciebie...a nie ty mnie.-powiedziałam spokojnie,przypominając sobie dwie sytuacje z tego przyjazdu.
-Nie.-powiedział.-Wiesz...czasem nawet najlepsi potrzebują wsparcia.-odpowiedział..hmm wręcz wymijająco.
-Oj wiesz co!-powiedziałam rozbawiona..Już miałam kontynuować gdy.-Ej,to nie jest przypadkiem Justin?-zapytałam zdziwiona,widząc ciemnego blondyna o karmelowych oczach,który właśnie wychodząc ze sklepu,ponownie skierował się w stronę wystawy.
-Nie wiem,a co?-zapytał zagubiony.
-nie..no nic..to znaczy..yy Justin!-mówiłam.-Umm..wiesz co?Zostań tu,tu w tej kawiarni naprzeciwko.Widzisz?-zapytałam,wskazując palcem na jedną z nielicznych kawiarni,znajdującej się po drugiej stronie ulicy.
-Umm tak.-odpowiedział bez wyrazu.
-To poczekaj tam..a ja zaraz wrócę!-powiedziałam pośpiesznie,przegryzając wargę.
-Dobrze.-odpowiedział spokojnie,kierując się w jej stronę.
Patrzyłam na niego przez chwilę,po czym ruszyłam przez tłum ludzi w poszukiwaniu Jusa.
-Haha...nie da się go nie zauważyć!-powiedziałam rozbawiona,spoglądając na jego cudne neonowe buty.
Przyspieszyłam krok ,po czym wręcz podbiegłam do niego..chwytając go za boki.
-No hej!-krzyknęłam wesoło.
-Aaa!-krzykną.
-Haha..serio jestem aż tak straszna?-zapytałam udając zdziwienie.-Um,wiem że nie przesadzam z makijażem i że może dziś nie za...-tłumaczyłam,spoglądając na siebie.
-Haha nie,nie...wyglądasz cudownie!-powiedział obdarowywując mnie,swym nieziemskim uśmiechem..który szybko odwzajemniłam.-Wow..Ivy!-powiedział lustrując mnie swym karmelowym spojrzeniem.-Zmieniłaś się.-mówił zdziwiony.-Do twarzy ci w rudym!-powiedział chwytając moje pasmo włosów,które szybko ułożył za moim uchem.
Nie powiem lekko się zarumieniłam.
-Słodko się rumienisz.-stwierdził z chichotem.
"Cholera zauważył"-przeklęłam się w myślach.
-Dziękuję!-odpowiedziałam,nareszcie odważając się na niego spojrzeć.-Hmm co tu robisz?-spróbowałam zmienić temat.
-Jutro święta..a ja mam dwójkę cudownych dzieciaków w domu!-powiedział z uśmiechem.-Grafik i różne..ummm po prostu nie miałem czasu!-powiedział zmartwiony patrząc na mnie.
-Wiem...-odpowiedziałam,rozumiejąc jego problemy...
-A ty?-zapytał błagalnie próbując zmienić temat.
-Wiem,że to może wydać ci się głupie...ale próbuję wnieść trochę koloru i niezależności w moje-dotychczasowe-życie!-powiedziałam ze szczerym uśmiechem.
-Nie dlaczego...to całkiem dobry pomysł!-powiedział w zamyśleniu.
-Staram się.-powiedziałam ze śmiechem,sylabizując słowa.
Justin roześmiał się i zaczął się we mnie wpatrywać.Poczułam się trochę niezręcznie...co chyba zauważył...
-Yyy..ej..bo mam do ciebie taką sprawę!-zaczął.
-Tak?-powiedziałam zdziwiona.
-Tańczysz..prawda?-niepewnie potwierdzał.
-Umm tak.-odpowiedziałam bez wahania..szukając odpowiedzi na to,do czego aktualnie dążył.
-Bo..jest taka sprawa!-powiedział.-Moja tan..
-Panie Bieber...samochód!-powiadomił go dobrze zbudowany mężczyzna,z lekką łysiną.
-Już..-bąkną,machając ręką w jego kierunku.-Wiem,że to może dziwnie zabrzmieć..ale...Możesz dać mi swój numer?-powiedział niepewnie,masując się ręką po karku.
-Jasne-roześmiałam się.
Jus podał mi swój telefon,a ja po prostu wbiłam swój numer i podpisałam się.
-Podoba się?-zapytałam pokazując mu telefon,z moją nazwą numeru "Ivy ;*"
-Haha...baa!-zaśmiał się.
-To papa.-powiedziałam smutno.
Justin podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
-Nie smuć się..jeśli się zgodzisz,to wiesz mi...zbrzydnę ci!-szepną ze śmiechem.
-Jeśli ta propozycja dotycz przebywania w twoim towarzystwie 24 godziny na dobę..to wiedz że odpowiedź na nią,była,jest i zawsze będzie "TAK"'!-powiedziałam wesoło.
-Hehe cieszy mnie twój entuzjazm...ale jaka będzie odpowiedź?-zapytał ze śmiechem.-To się jeszcze przekonamy!-uśmiechną się.
Pokręciłam tylko głową,patrząc się w prost w jego karmelowe tęczówki.Justin jedynie ucałował mój polik i machając mi,zaczął powoli odchodzić.

                                                                               * * *

-Na pewno jesteś w stanie?-zapytałam nie pewnie.
-Tak jestem!-opowiedziała ze śmiechem.
-To super!-krzyknęłam radośnie.
-Haha.-zaśmiała się.-Umm dziękuję.-szepnęła po chwili.
-Ale za co?-powiedziałam zdziwiona.
-Za to,że się nim zajęłaś i w jakiś sposób...pomogłaś mi.-odpowiedziała dość niepewnie.
-Haha...zawsze służę pomocą!-powiedziałam z uśmiechem.
Pomachałam jej jeszcze i uciekłam do swojego pokoju.Eleanor wróciła do siebie i to mnie bardzo cieszy...bo co jak co,ale poronienie nie jest miłą rzeczą!
El czekała na Lou na skypie,a ja by nie wzbudzać podejrzeń,postanowiłam się czymś zająć.Wbiegłam do pokoju i chwyciłam za moją nową farbę do włosów!Postanowiłam,że dodam mojemu dotychczasowemu kolorowi trochę charakteru i bardziej go ożywię.Wyszłam z pokoju i powędrowałam do kuchni.Podeszłam do lodówki i chwyciłam za tort dla Louisa!Dziś była wigilia i jednocześnie tak ważne święto,jak jego urodziny!
Z samego rana.... no dobra o 13,wybrałam się do cukierni,która była parę kilometrów stąd..po wcześniej zamówiony tort dla niego.Był on w kształcie deskorolki ze świątecznymi detalami.Załapałam za niego i powędrowałam do "salonu",gdzie postawiłam go obok laptopa,po czym jak strzała poleciałam do łazienki!Wiedziałam że Lou zaraz wróci...wystaryczło aby tylko otworzył laptop i już miał El tylko na wyłączność!
Rozmyślając tak,powoli zaczęłam rozrabiać sobie farbę.....a po czasie stopniowo i warstwami...układać ją na włosach.Farba musiała swoje od taić,więc ja za ten czas weszłam na tt!Co dziwne,w takim budynku..ale Wi-Fi było.
Mimowolnie czas upływał,a moja farba nabierała na sile.W lekkiej obawie,aby nie przesadzić..z gromkim lenistwem zaczęłam powoli zmywać ją z włosów!
Pocierając lekko ręcznikiem twarz,osuszałam sobie włosy..nie chcąc się krzątać i na siłę szukać suszarki
Gdy moje włosy..można by rzec...nabierały :urozmaicenia"...kolorystycznego i nie tylko,postanowiłam wcisnąć się w jakieś ciuchy i trochę "pozwiedzać"!

                                                                                 * * *

Oparłam się o framugę drzwi i z nie dowierzaniem..wpatrywałam się w ich szczęście!Louis cały czas się uśmiechał i śmiał...był tak zatracony w tej chwili....jak małe dziecko w balonach!Zaśmiałam się-co prawda-sama do siebie,ale...
Po cichu i skutecznie wymknęłam się z łazienki i zwinnie powędrowałam do drzwi.Zanim się obejrzałam,byłam już w połowie drogi,na tych przeklętych schodach..i już po chwili,uderzyło mnie rześkie-jak bryza-powietrze!
Pchnęłam mocno drzwi i postanowiłam powędrować w inną niż dotąd stronę..i tak zrobiłam.Szłam sama..pustą,zaśnieżoną drogą.Nie było słychać nic...nawet grama dziecięcych pisków...lub nawet tak banalnej i rzeczywistej rozmowy!Wszystko co mijałam było pogrążone w ciszy i opustoszeniu...co zmusiło mnie do..przyśpieszenia kroku.
Szłam i szłam...a z każdym moim krokiem,było coraz gorzej(niestety nie wpadłam na to,że można się wrócić)Byłam trochę poplątana..czułam się jakbym znała to miejsce!Nie wiem skąd...ale z każdym przebytym przeze mnie metrem..czułam bliskość tego miejsca.
Było zimno i nieprzyjemnie cicho....ale....
-Co to?-powiedziałam głośniej,słysząc dobiegającą z oddali muzykę i-wprost nieuniknione-krzyki.
Postanowiłam przyspieszyć.....
Przed moimi oczami widniał ogromny....ummm-bodajże-hangar.Wewnątrz grała..naprawdę głośna muzyka,a ktoś w środku-próbując ją przekrzyczeć-starał się wydawać odpowiednie komendy!
Ciekawe...kto normalny siedzi w hangarze..w wigilię?Po za tym,..kto w ogóle mógł tam być...?
-Trzeba sprawdzić!-powiedziałam ze śmiechem do siebie i rześko ruszyłam w stronę wejścia...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz